Spełnił pan odwieczne marzenie Polaków – wreszcie jesteśmy mistrzami świata w piłce nożnej!
Filip Kubiatowicz: Szkoda tylko, że nie w odmianie boiskowej, a tej piłkarzykowej. Ale cóż, lepsze to niż nic.
To może powinien pan spotkać się z futbolistami Leo Beenhakkera i wpoić im mentalność zwycięzców?
Chętnie, mógłbym robić za psychologa, mam gadane. A jak patrzę na naszych piłkarzy, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Dobrze, że ja nie partaczę tak, jak oni.
Ciężko było wygrać mistrzostwa?
Nie powiem, trochę się napociłem. Musiałem pokonać ośmiu rywali. Łącznie w imprezie startowało 200 zawodników.
Czy mistrz świata może ma jeszcze jakieś marzenia?
Mam, owszem - ja wygrałem mundial w kategorii półzawodowej, drugiej najbardziej prestiżowej. Jest jeszcze ta najważniejsza, dla stuprocentowych zawodowców. Za kilka lat zamierzam w niej namieszać.
Po wygraniu mistrzostw musiał pan zgarnąć solidną premię.
Tak, po prostu majątek - dostałem całe dwieście euro (śmiech). Niestety, z piłkarzyków nie można się utrzymać.
To co robi pan na co dzień?
Jestem agentem ubezpieczeniowym, mam nadzieję, że równie skutecznym, co sportowcem (śmiech).
Po ostatnim sukcesie klienci pana rozpoznają?
Bez przesady. Piłkarzyki to nadal sport niszowy. Ale kto wie, może niebawem to się zmieni? W Pekinie pokażemy się jako dyscyplina aspirująca do startu w igrzyskach. Mamy nadzieję, że po tym występie zostaniemy docenieni i zauważeni.
Większość ludzi zaczyna grać w piłkarzyki w pubie, przy piwku. Z panem było podobnie?
Nie do końca. Ja pierwszy raz zetknąłem się z tym sportem w liceum. Grałem pasjami na przerwach i... lekcjach, z których zdarzało się zwiewać. Po niedługim czasie treningów spróbowałem sił w meczu z ówczesnym guru tej dyscypliny. Dostałem straszne baty - 0:6, 0:6. Pomyślałem wtedy: czekaj chłopie, jeszcze ci pokażę. No i po trzech latach solidnych treningów zlałem gościa.
Dużo pan ćwiczy?
Zdarza się i pięć godzin dziennie. Jest mi o tyle łatwiej, że mam swój stół w domu. Nie każdego na to stać - takie cacko kosztuje koło trzech tysięcy złotych.
Szachiści, żeby wytrzymać wielogodzinne mecze, trenują kondycję niczym lekkoatleci. Z wami jest podobnie?
Tak. Dużo biegam i pływam. Stanie przy stole wymaga nie lada wytrzymałości. Podczas ostatniego mundialu spędzałem przy nim kilkanaście godzin dziennie. Jestem bowiem nie tylko zawodnikiem, ale i sędzią międzynarodowym.
W jakich krajach piłkarzyki są najpopularniejsze?
W USA, Niemczech i... Belgii. W tym ostatnim jest zarejestrowanych aż 24 tysiące zawodowców, podczas gdy w Polsce mamy tylko pięciuset zawodników.
Wasze zmagania można obejrzeć w telewizji? Na przykład Eurosport lubi transmitować niszowe sporty, chćby dart.
Niestety ani ten kanał, ani żaden inny nie pokazują naszych zawodów. Jeśli ktoś chce obejrzeć jak najlepsi grają w piłkarzyki, to może wejść na YouTube, albo spróbować ściągnąć płyty z USA. Można też po prostu wybrać się do jakiegoś polskiego klubu na trening. Największe polskie miasta, jak Warszawa czy Łódź, mają swoje drużyny. Piłkarzykowców można też spotkać w mniejszych miejscowościach, jak Toruń.
Gracie jakąś ligę?
Kluby z całego kraju spotykają się raz na jakiś czas na turniejach. Co roku rozgrywany jest także prestiżowy Puchar Polski.
Jak długo trwa kariera najlepszych zawodników?
Amerykanin, który jest obecnie numerem jeden na świecie, ma około pięćdziesięciu lat. Mógłbym być jego synem - jestem dwa razy młodszy. W związku z tym mam nadzieję, że doczekam czasów, gdy piłkarzyki będą dyscypliną olimpijską. Występ na igrzyskach to moje największe marzenie.