Krzysztof Jordan: Zdążył pan uporządkować ogród przed wyjazdem z domu?
Adam Małysz: Dałem radę, mogę teraz spokojnie zająć się sportem.

Jakie będą efekty?
To będzie na pewno mniej stresujący sezon niż ten poprzedni. Nie ma igrzysk olimpijskich, tego całego szumu i presji, że muszę coś osiągnąć. Na przełomie lutego i marca czekają jednak nas mistrzostwa świata. Wiadomo, że każdy chciałby tam wygrać. Ja też mam swoje marzenia, wizję, jak to powinno wyglądać i nadzieję, że mi się uda ją zrealizować.

Jakie marzenia można mieć jeszcze po 23 latach uprawiania jednej dyscypliny?

Chciałbym choćby pokazać niektórym, że nie warto jeszcze mnie skreślać. Miałem takie uczucie podczas igrzysk w Turynie. Konkursy jeszcze się nie odbyły, a oni już ogłosili, że nie warto na mnie więcej stawiać.

Może mieli swoje powody? Ostatnie dwa lata miał pan słabsze...
Ale nikt nie zdjął ze mnie odpowiedzialności, oczekiwania wciąż były ogromne. Zresztą, jeśli ktoś skakał dobrze, wygrywał konkurs za konkursem, powinien zachować respekt i szacunek na dłużej.

W tym roku ten respekt rywali wobec Małysza wróci?
On nigdy nie zniknął! Jestem groźny, zawsze! Na to składa się wiele elementów: talent, budowa ciała, przygotowanie... Jeśli ktoś nie ma tego wszystkiego, nie jest stworzony do skakania. Będzie zawodnikiem dobrym, lecz nie wybitnym. Takim, który zdobywał Puchar Świata trzy razy z rzędu. Nawet jeśli zdarza się kryzys, rywale wciąż czują respekt wobec takiego skoczka. Wiedzą, że w każdej chwili on znów może zwyciężyć i się blokują.

Tej zimy zobaczymy takiego samego Małysza jak w latach jego triumfów?
Na pewno nie. Jestem cięższy, wtedy ważyłem 52 kg, teraz o trzy kilogramy więcej, bo obowiązują inne przepisy. Nawet oglądanie filmów z moimi występami sprzed 3-4 lat nie ma sensu, bo stosowałem wtedy zupełnie inną technikę. Zresztą by być w czołówce, cały czas trzeba się rozwijać.

Co udało się poprawić od poprzedniej zimy?
Bardzo dużo dało mi zwycięstwo w Letniej Grand Prix. Znowu wiem, że jestem w stanie wygrywać. Niedosyt i rozczarowanie po igrzyskach sprawiły, że miałem moment zawahania, zastanawiałem się nad zakończeniem kariery. Teraz jestem pozytywnie nastawiony do sezonu i oby był tak udany jak letni.

Pomógł panu nowy trener, Hannu Lepistoe?
Zmiana trenera zazwyczaj przynosi korzyści, daje nową motywację. Hannu to doświadczony szkoleniowiec, świetny specjalista. Wychował tej klasy zawodników, co Janne Ahonen, Matti Nykaenen, wielu Austriaków. Dzięki niemu Włosi tak dobrze spisywali się w ubiegłym sezonie. Jego zatrudnienie było dla mnie momentem przełomowym.

Ale na początku był pan sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Obawiał się pan choćby różnicy wieku między wami...

Na pierwszym spotkaniu Hannu powiedział, że mamy zwracać się do niego po imieniu. Jesteśmy na stopie koleżeńskiej. On nas szanuje i liczy się ze zdaniem każdego zawodnika. Heinz Kuttin był trenerem, który myślał, że wie wszystko. Nie dopuszczał do siebie innych opinii, bo to jego zdaniem tylko powodowało zamieszanie. Hannu zawsze wysłucha, co mamy do powiedzenia, ale nie łatwo go przekonać do zmiany zdania. Trzeba znaleźć mocny argument, bo on ma niezmierną pewność w oczach. Wie, co robi i do czego dąży. Jest też bardzo wymagający. Po skoku zazwyczaj mówi: bravo, guter Sprung (dobry skok - red.). Już wydaje się, że to koniec, a tu po paru sekundach słychać: aber (ale -- red.) i dopiero zaczyna się szczegółowa analiza.

Jego spokój ma na was pozytywny wpływ?
Tak, choć czasem jest denerwujący. Hannu nie daje się wyprowadzić z równowagi nawet wtedy, gdy zawodnikowi zupełnie nie idzie. Latem często tak było. Chłopcy się denerwowali, podczas gdy on ze stoickim spokojem powtarzał: przygotowujesz się do zimy, wtedy masz być w formie. Ale źle skaczącego skoczka trudno do tego przekonać. Niełatwo mu uwierzyć, że wkrótce będzie lepiej.

Długo trwało u pana przekonywanie się do Lepistoe i metod pracy Fina?
Jakieś dwa miesiące, choć optymizm pojawił się dużo szybciej. Kiedy zobaczyłem, że mimo zmęczenia treningami, w zawodach skakałem dobrze.

A jak układa się współpraca z Łukaszem Kruczkiem? Był kolegą z drużyny, teraz jest asystentem Lepistoe.

Bardzo często nie zgadzamy się ze sobą, nawet się kłócimy. Ale nie wygląda to tak, że jeden drugiego zwymyśla i pójdzie w drugą stronę. Ostro o czymś dyskutujemy i potem dochodzimy do kompromisu. Dlatego szanuję Łukasza i lubię z nim pracowa. Mam do niego pełne zaufanie. Widać, że daje z siebie wszystko i chce, byśmy skakali jak najlepiej.

Lato było dla pana sportowo piękne, jaka będzie zima?
Bardzo długa. Żeby ją wytrzymać, zawodnik musi być bardzo, ale to bardzo dobrze przygotowany. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Trzeba być mistrzem, by to przetrwać. Jest paru takich skoczków, którzy są w stanie to zrobić. Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, jakaś kontuzja, mogę być wśród nich.

W piątek pierwszy konkurs o Puchar Świata w Kuusamo...
Czekam na start z niecierpliwością i ciekawością, ale świadomy swojej wartości.