Ma pan kontrakt z Donem Kingiem jeszcze do połowy przyszłego roku, trenował pan na Florydzie z dobrymi zawodnikami i nagle podjął decyzję o zakończeniu kariery. Dlaczego właśnie teraz?
Chcę odejść gdy mogę, a nie wtedy kiedy muszę.
Ostatnio nie miał pan wielu propozycji...
Miałem walczyć z DaVarrylem Williamsonem pod koniec zeszłego roku. Stawką było nie tylko ok. 40 tys. dol., ale miejsce w pierwszej dziesiątce wagi ciężkiej i możliwość kolejnego dobrze płatnego pojedynku. Z różnych powodów do tego starcia nie doszło i wtedy pomyślałem sobie: dość. W tym roku skończę 39 lat i chcę sobie ułożyć życie poza boksem.
Decyzja jest ostateczna?
Absolutnie.
Z zainteresowaniem przyglądał się pan ostatnio walkom w klatce organizowanym przez UFC.
Trenowałem w Las Vegas w gymie, do którego przychodzili szefowie UFC. To najbardziej dynamicznie rozwijająca się dyscyplina sportu w USA. Zawodnicy przestali być już tam traktowani jako dziwadła i stali się częścią sportowego przemysłu. Też chciałbym spróbować swoich sił w mieszanych sztukach walki (MMA – red.).
To jednak nie kończy pan z boksem!
Kończę. Zobowiązałem się do jednego występu w Polsce podczas Konfrontacji Sztuk Walki. Słowa powinienem dotrzymać.
Bałby się pan wejść do amerykańskiej klatki?
Nie, ale to byłaby dla mnie praca, a ja chcę pobawić się w MMA.
Mieszane sztuki walki mogą zagrozić boksowi?
Jest tam więcej krwi, walka jest zbliżona wizualnie do realnego starcia, ale po pewnym czasie ludzie przywykną i MMA przestanie przyciągać swoją świeżością. Skomercjalizuje się i stanie się takim samym biznesem jak boks.
Chyba bardziej brutalnym.
Najbrutalniejszym sportem na świecie jest boks. Złamane nosy, ręce, rozcięte twarze w UFC robią wrażenie, ale prawdziwe spustoszenie sieją ciosy zawodowego boksera, wyprowadzane ze skrętem tułowia, pracą nóg. To one niszczą mózg, mogą zabić. Wbrew pozorom te małe rękawiczki w MMA są bezpieczniejsze
Przyzwyczaił pan już ludzi do swoich zadziwiających decyzji. Kiedyś rzucił pan wyzwanie Andrzejowi Gołocie. Teraz został pan redaktorem naczelnym miesięcznika „Gentleman”. Ile w tym racjonalności?
To pismo dla mnie jako czytelnika. Dobrze zarabiam, interesuję się światem, tym, jak umiejętnie dobierać ubrania. Chcę takiego pisma w Polsce. To nie wystarczy do kierowania pismem, więc otrzymałem w wydawnictwie pomoc, ale i kredyt zaufania. Nie jestem tylko twarzą pisma...
...naczelny to człowiek, który nadzoruje pracę dziennikarzy, redaguje, planuje, zamawia teksty, pisze, ma coś do powiedzenia.
Dajcie mi trochę czasu. Już w marcu pismo poważnie się zmieni.
Czy w budowaniu wizerunku naczelnego prestiżowego miesięcznika nie przeszkadza obraz playboya stworzony przez bulwarówki?
Chcę mieć prawo do zachowywania się jak normalny człowiek, móc zakochać się i odkochać, spotkać nową dziewczynę. Nadal nie zamierzam być niewolnikiem mediów. Nie mam wpływu na to, co gazety napiszą, ale wiem, że popełniałem błędy w kontaktach z dziennikarzami. Nie powinienem być taki hardy.
Warszawa aż huczy od plotek, że znów pan zbliża się do świata, który kochają kolorowe gazety.
Od „warszawki” będę trzymał się z daleka. Miałem ostatnio masę zaproszeń na imprezy. Skorzystałem z kilku.
Może ze strachu przed Pawłem Najmanem, który odbił panu dziewczynę i grozi pobiciem, szuka pana.
(Saleta długo się śmieje) Jego największy problem polega na tym, że uwierzy, iż jest bokserem.
Jak to, przecież zgodził się pan na walkę z nim. Chciał pan bić kogoś, kto nie umie boksować?
On sam chciał i znalazł się człowiek, który obiecywał 50 tys. zł. Ja postawiłem warunek, że zwycięzca bierze wszystko i byłyby to łatwo zarobione pieniądze.
Takie pomysły jak walka z Najmanem, Gołotą zraziły do pana wielu kibiców. Dlaczego budzi pan taką niechęć?
Wielu polskich kibiców uważa, że zmarnowałem swój talent zajmując się różnymi rzeczami poza boksem.
A nie było tak?
Było tak, że boks był dla mnie częścią życia. Częścią. Traktowałem go bardzo poważnie, ale starałem się także rozwijać inne moje umiejętności. Występowałem w telewizji, reklamie, spróbowałem swoich sił w filmie i nadal mnie to ciekawi.
Ludzi irytowało, że po przegranej walce był pan uśmiechnięty, nawet gdy był pan „poobijany jak kubek w barze mlecznym.”
Miałem płakać, rwać włosy z głowy, grozić samobójstwem? To nie leży w mojej naturze. Dla mnie boks to nie walka na śmierć i życie, tylko sport i warto byłoby, żeby kibice czasem o tym pomyśleli.
Wiele osób nie zapomni panu, że kierując swoją karierą porównywał się pan do Oscara De La Hoya'i.
Mówiłem tylko, że w zawodowym pięściarstwie jest także miejsce dla ludzi uśmiechniętych, elokwentnych. Bo bokser to produkt, który trzeba sprzedać. Najważniejszą częścią tego produktu są umiejętności sportowe, ale trzeba mieć coś jeszcze. To, co w Polsce było wyśmiewane, w USA traktowano jako atut.
Nie dorośliśmy do pięściarza pana pokroju?
Nie o to chodzi. U nas pokutuje stereotyp nieokrzesanego boksera, a ja mam różne zainteresowania, czytam dwie książki w tygodniu.
Wolimy tępaków ślepo kroczących do mistrzostwa świata?
Wolimy ludzi, których łatwo ocenić. W Polsce na przykład większy szacunek ma Andrzej Gołota, który nigdy mistrzem świata nie był, niż Tomasz Adamek, który mistrzem jest. To chore.
Nie lubi pan Gołoty?
Zbyt mało go znam, żeby nie lubić człowieka. Jako bokser ma wielkie umiejętności, to jeden z nielicznych białych zawodników, który mógł przejść do historii boksu, zostać mistrzem w czasach, gdy waga ciężka była piekielnie mocna. Ma jednak słabą psychikę.
Teraz wraca. Ma szanse na tytuł?
Teraz nie pomoże mu nawet słabość wagi ciężkiej. W Gołocie wciąż widzi się faceta, który potwornie obił Riddicka Bowe. To było 10 lat temu i wówczas stworzył najbardziej porywające widowisko bokserskie jakie widziałem. Andrzej porwał tłumy, to był taki nasz „ambitny, zły chłopiec, w złym świecie”. Teraz jest mniej sprawny, starszy.
Po nim widać ślady ciężkich walk, mówi z trudnością. Muhammad Ali ma parkinsona. Pan kończy karierę w wadze ciężkiej i jakoś niespecjalnie to widać, poza muskulaturą. To dowód na dobrą obronę, czy raczej szybko się pan przewracał?
Gołota zawsze był zamknięty w sobie. Trudno, żeby dzięki boksowi się rozkręcił. Ja z kolei nigdy nie byłem nadzwyczajnie odporny na ciosy.
I trochę pan przegrał.
7 walk przed czasem, ale nigdy nie było ciężkiego nokautu i nie dostałem naprawdę ciężkiego lania.
To powód do dumy?
Stwierdzenie faktu. Widocznie niełatwo mi zrobić krzywdę.
Wciąż trudno jednoznacznie ocenić pana karierę. Padały z pana ust różne zapowiedzi, z których niewiele udało się zrealizować. Może po prostu nigdy nie był pan w stanie zostać mistrzem świata, a kibiców, dziennikarzy, frustrowało to czekanie, aż udowodni pan coś światu.
Ja coś udowodniłem. Zostałem mistrzem Europy. Zarzuca mi się, że tytuł wygrałem, bo Luan Krasniqi mnie zlekceważył. Nieważne. W historii boksu jestem pierwszym Polakiem z pasem EBU. Nikt mi tego nie odbierze. O tym marzyłem.
To w pas mistrza świata nigdy pan nie wierzył?
Na początku wierzyłem. Od kilku lat zdawałem sobie jednak sprawę, że jest poza moim zasięgiem.
Może błędem było zmienianie kategorii wagowej. W junior ciężkiej zajmował pan w pewnym momencie czwartą pozycję w federacji WBC?
I przez 1,5 roku jadłem raz dziennie... Nie wytrzymałem. Błędem była np. walka z Zeljko Mavrovicem.
A decyzja o zabawie w K-1?
To nie zabawa. Byłem mistrzem świata w kickboxingu. Dałbym sobie radę, ale na sukcesy w K-1 musiałbym pracować latami, a na to nie mam czasu. Mam jednak satysfakcję, że spróbowałem. Ja w ogóle lubiłem poznawać różne rzeczy. Mój problem polegał na tym, że zawsze znaleźli się ludzie, którzy robili z tego wielkie halo. Jak Kowalski marzy o K-1, to wszystko jest w porządku. Jak Saleta, to trzeba go z tego rozliczyć, napisać, czy ma szansę na mistrza świata. Jak nie ma, to po co mu to itd.
Jak mówi, że chce zostać aktorem...
Miałem propozycję na Florydzie. Oczywiście chodziło o kino akcji klasy B robione z myślą o sprzedaży na DVD. Nic ambitnego, raczej rozrywka, na której można trochę zarobić.
Rzeczywiście ma pan wiele planów. Z tym boksem to już jednak koniec?
Koniec.
Już nie zobaczymy go na bokserskich ringach, ani w... klatkach. Bo Przemysław Saleta walczył także w zawodach Ultimate Firghting Champioship (UFC). Ale z tym koniec. "Chcę odejść kiedy mogę, a nie wtedy kiedy muszę" - mówi DZIENNIKOWI.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama