"Śniadanie było rekordowe, osiem jajek, a nie - jak zazwyczaj - tylko pięć. W eliminacjach rzucałam młotem z numerem ósmym, 8 sierpnia się urodziłam i dlatego tak po cichu liczyłam, że może w wyniku pojawi się też gdzieś ósemka. Niestety, nie udało się" - przyznała po konkursie rekordzistka świata (78,30).

Reklama

Po złoto sięgnęła wicemistrzyni świata z Berlina (2009) Niemka Betty Heidler - 76,38, a druga była Rosjanka Tatiana Łysenko - 75,65.

"Wiedziałam, że będzie trzeba rzucić 76 metrów, by wygrać, ale nie spodziewałam się, że wynik trochę powyżej 73 m, który ja uzyskałam, wystarczy na brąz. Myślałam, że ta różnica pomiędzy zawodniczkami będzie jednak mniejsza" - oceniła.

Włodarczyk ze Stadionu Olimpijskiego nie schodziła smutna. "Jestem zadowolona i idę świętować. Zdobyłam medal, więc to mój kolejny sukces. Mam krążek z mistrzostw świata, teraz z mistrzostw Europy, ustanowiłam już rekord globu, to teraz czas na podium igrzysk olimpijskich" - podkreśliła.

Przed przyjazdem do Hiszpanii Włodarczyk zrezygnowała z mistrzostw Polski w Bielsku-Białej i już wtedy jej start w Barcelonie stał pod znakiem zapytania z powodu dyskopatii. Ona sama, trener Krzysztof Kaliszewski, lekarz i fizjoterapeuta zrobili wszystko, co można było uczynić z kręgosłupem w tak krótkim czasie. A mistrzyni świata bardzo chciała zyskać miano najlepszej Europejki w tej specjalności.

"Stało się jak się stało i na pewno nie będę tego zrzucać na kontuzję. Nic mnie już nie boli i jestem w pełni sprawna, więc nie w tym leżał problem. Trochę pogubiłam się technicznie i stąd te słabsze niż zazwyczaj rzuty" - zaznaczyła.