"Jestem ogromnie szczęśliwa. Teraz cały rok będę jeździć w tęczowej koszulce. W naszej dyscyplinie, jeśli jest coś więcej, to tylko złoto olimpijskie" - powiedziała PAP Włoszczowska.

Kolarka z Jeleniej Góry objęła prowadzenie jeszcze przed półmetkiem, przewagę systematycznie powiększała i niezagrożona dojechała do mety, wyprzedzając o 48 sekund Rosjankę Irinę Kalentiewą oraz o 52 sekundy Amerykankę Willow Koerber. Przyznała jednak, że wyścig był trudny i miała bardzo ciężki, krytyczny moment.

Reklama

"Bałam się, czy wytrwam. Na ostatnim okrążeniu złapał mnie skurcz i to w chwili, gdy schodziłam ze skały, bo nawet nie próbowałam po niej zjeżdżać. Ten zjazd w normalnych warunkach pokonałabym na rowerze, ale po deszczu zrobiło się bardzo ślisko, więc nie ryzykowałam" - wyjaśniła.

Polka jako jedna z nielicznych uniknęła upadku. "Praktycznie wszystkie zawodniczki się przewracały. Najbardziej żal mi Kanadyjki Pendrel. To moja dobra koleżanka, przed startem życzyłyśmy sobie powodzenia. I przez pewien czas razem jechałyśmy na czele stawki. Była świetna, ale miała upadek. Smutno mi, że nie stanęła na podium" - dodała.

Włoszczowska zamierza uczcić swój największy, obok srebrnego medalu olimpijskiego, sukces szampanem i wyjściem na koncert. "Zaprosili nas organizatorzy. Co będą grać? Nie wiem. Wszystko jedno. Chcę uczcić ten dzień. Moment, gdy mijałam linię mety, zapamiętam do końca życia".