"Willy Fog, gdyby wiedział, że będzie potrzebował ponad 50 godzin na dotarcie do RPA, pewnie miałby problem w wygraniu zakładu w 80 dni dookoła świata. Dzisiejsze środki komunikacji coraz częściej zawodzą wobec zjawisk pogodowych, które w tamtych latach raczej nie przeszkadzały w podróżowaniu" - skomentowała mistrzyni i rekordzistka świata w rzucie młotem.

Reklama

Zgrupowanie powinno rozpocząć się 1 grudnia. Na 19.30 polska ekipa miała zaplanowany lot z Warszawy do Frankfurtu nad Menem, a stamtąd bezpośrednio do Kapsztadu.

"O 15 dowiedzieliśmy się, że mamy przebukowany lot i najpierw musimy udać się do Zurychu, potem do Johannesburga, a następnie do Kapsztadu. Na odprawie okazało się jednak, że nie polecimy do Szwajcarii, bo i tak nie zdążymy na samolot lecący do RPA, a wszystkie hotele w Zurychu były zajęte" - poinformowała Włodarczyk.

Lekkoatleci zostali zatem dzień dłużej w Warszawie, w której także trudno było znaleźć miejsca noclegowe.

"Wtedy szumnie stwierdziliśmy, że się upijemy i pojedziemy na ulicę Kolską, gdzie mieści się Izba Wytrzeźwień, bo tam zawsze znajdzie się miejsce dla potrzebujących. Nie było to na szczęście konieczne, bo jakieś wolne łóżka ostatecznie się znalazły" - przyznała.

Na drugi dzień także nie obyło się bez kłopotów. Włodarczyk wraz z wicemistrzem świata Szymonem Ziółkowskim oraz sztabem szkoleniowo-medycznym odlecieli do Zurychu. Tam jednak musieli czekać na inne spóźnione samoloty. W Szwajcarii spędzili ponad 6 godzin, grając w karty, jedząc oraz odwiedzając perfumerie.



Reklama

Po jedenastogodzinnym locie Polacy w końcu znaleźli się w RPA. W Johannesburgu, skąd mieli udać się do Kapsztadu, okazało się, że nadane w Warszawie bagaże należy odprawić jeszcze raz. Do odlotu została godzina, a walizki w luku się nie pokazywały.

"Czekaliśmy na nie pół godziny, a musieliśmy dostać się jeszcze do drugiego terminalu. Piękne pieski obwąchąły nam po drodze bagaże, ale tym razem nie udało im się wyniuchać naszej polskiej kiełbasy. Do odprawy dotarliśmy zbyt późno. Bilet po raz kolejny musiał być przebukowany, a my następne godziny spędziliśmy na lotnisku. W międzyczasie do Kapsztadu odleciało chyba z dziesięć innych samolotów" - dodała brązowa medalistka mistrzostw Europy z Barcelony.

To nie był koniec problemów polskiej ekipy. Włodarczyk miejsce miała wyznaczona w rzędzie 29, jej trener Krzysztof Kaliszewski wraz z fizjoterapeutką w 30. Jednak gdy Włodarczyk weszła na pokład okazało się, że ona siedzi w ostatnim rzędzie.

"To było naprawdę komiczne i ciekawa byłam co się jeszcze wydarzy. Na szczęście znaleziono jeszcze dwa inne wolne miejsca i szczęśliwie mogliśmy ruszyć do Kapsztadu. Tam na lotnisku czekał na nas pan, który przywitał nas z uśmiechem na ustach i słowami, iż czeka na nas od dwóch dni" - wspomniała Włodarczyk.

Całą podróż zrekompensowało miejsce, w którym się znaleźli. "Jest cudowanie. Zakwaterowani zostaliśmy w pięknej willi certyfikowanej przez FIFA na MŚ w piłce nożnej" - przyznała.