Oczywiście w każdym futbolowym zespole jest więcej gęb do wyżywienia, stąd ogólne klubowe budżety są na ogół wyższe, jednak w przypadku umów indywidualnych żużlowcy odstawiają piłkarzy o niemal całą prostą. Tak dzieje się od lat, a powszechny finansowy kryzys, jakby w ogóle nie wpływał na kondycję potentatów naszego speedwaya. Wystarczy spojrzeć na liczby. Na zakontraktowanie nowych zawodników kluby ekstraligi wydały ponad 60 milionów złotych. Najwięcej kosztował tarnowskie Azoty Unię aktualny mistrz świata Greg Hancock.
Amerykanin, jeśli tylko utrzyma wyborną dyspozycję z zeszłego sezonu, może zarobić nawet 2,5 miliona zł. Na niewiele mniejsze pieniądze może liczyć w Częstochowie Grigorij Łaguta. Rosjanin długo negocjował nową umowę pod Jasną Górą i z ostatecznej wysokości swojego wynagrodzenia na pewno może być zadowolony. „Dwójkę z przodu” wynegocjowali również wracający do Tarnowa Janusz Kołodziej czy Nicki Pedersen, który zasili Lotos Wybrzeże Gdańsk. Na 1,8 miliona umiejętności Grzegorza Walaska wyceniła rzeszowska Marma, niewiele mniej dostał w Gorzowie Krzysztof Kasprzak.
Z kolei po 1,5 miliona zł mogą zarobić nadzieje polskiego speedwaya - Maciej Janowski oraz bracia Przemysław i Piotr Pawliccy, którzy wreszcie będą znów jeździć w Unii Leszno. Warto dodać, że mówimy tu jedynie o pieniądzach zarabianych na torze. Każda z gwiazd żużla ma jeszcze szereg indywidualnych umów ze sponsorami, którzy, zdając sobie sprawę z popularności speedwaya nad Wisłą i atrakcyjności rodzimych rozgrywek, garną się do tego sportu. Zresztą ekstraliga też zyskała możnego sponsora, którym została firma Enea. Organizacją, budżetami, oprawą czy stadionami walka o drużynowe mistrzostwo Polski bije na głowę rozgrywki w Anglii, Szwecji czy Danii.
Ale to u nas najchętniej przecież jeżdżą najlepsi żużlowcy świata. W piłkarskiej ekstraklasie, choć trafiają się w niej również nieźli gracze, tych z prawdziwego topu niestety nie uświadczysz...
>>>Czytaj także: Świerczok zaciska zęby