W turnieju singla kobiet zostały już tylko 32 zawodniczki. Aż dwie Polki w tym gronie to historycznie wydarzenie dla polskiego tenisa. Jednak Agnieszka i Marta przede wszystkim cieszą się ze swoich osobistych sukcesów. Żadna z nich, nawet osobno, jeszcze nigdy nie awansowała w Melbourne poza II rundę.

Reklama

Na wczorajsze zwycięstwa obie nasze zawodniczki musiały bardzo ciężko pracować. Agnieszka Radwańska wygrała z Francuzką Pauline Parmentier w dwóch setach (7:5, 6:4), ale zajęło jej to aż godzinę i 40 minut. "To nie był już tak gładki mecz jak w pierwszej rundzie" mówi DZIENNIKOWI z Melbourne Robert Radwański, ojciec i trener zawodniczki. "Agnieszka miała kryzys, musiała odrabiać przełamania. Spodziewaliśmy się, że z Parmentier będzie jak ostatnim razem, czyli do jednej bramki. Ale on walczyła jak lwica. Narzuciła bardzo nieprzyjemny styl - grała ostro, agresywnie i stosowała uderzenia topspinowe. Agnieszka nie bardzo mogła sobie z tym poradzić, zwłaszcza jak grała pod wiatr. Na szczęście rywalkę w pewnym momencie zjadły nerwy, zaczęła robić podwójne błędy serwisowe. Dzięki temu daliśmy radę" - powiedział Radwański.

Miejmy nadzieję, że szczęście tak szybko nie opuści Radwańskiej. W III rundzie czeka na nią spotkanie z drugą rakietą świata Swietłaną Kuzniecową (najprawdopodobniej jutro). Tego testu nasza tenisistka jeszcze nigdy nie przeszła pozytywnie, a grały ze sobą już trzy razy. "Znamy się jak łyse konie, może już najwyższy czas ją pokonać" - zamyśla się Radwański. "Sensacja nie byłaby wcale taka wielka. W zeszłym roku Kuzniecowa dosyć wcześniej pożegnała się z Australian Open, w IV rundzie wyeliminowała ją Shahar Peer z Izraela".

Jest tylko jeden problem. Długa gra w upale na twardych kortach spowodowała, że Agnieszce odnowiła się stara przypadłość - pękająca skóra na stopach. "Musi grać w opatrunkach, ale nie jest tak źle jak w zeszłym roku" - zapewnia trener.

Marta Domachowska kolejny raz pokazała, że z jej formą jest o niebo lepiej niż w zeszłym roku. Wygrała wczoraj z Sofią Arvidsson (80. miejsce WTA), chociaż w tym meczu nie wszystko układało się po jej myśli. Najlepiej świadczy o tym wynik 7:5, 1:6, 6:1.

"Na początku Marta uległa bardziej doświadczonej rywalce, dała się wciągnąć w długie, wyczerpujące wymiany. Jakoś udało jej się uratować seta, ale zupełnie straciła siły, więc w drugim musiała odpocząć. Na szczęście trzeci set był egzekucją, trwał niewiele ponad 20 minut" - opowiada Paweł Ostrowski, trener Marty, który do Melbourne nie pojechał, ale jest w stałym kontakcie z podopieczną.

Start w Australian Open to prawdziwy krok milowy w karierze Domachowskiej. Wczoraj dziewczyna odniosła 13. zwycięstwo z rzędu i zapewniła sobie powrót do pierwszej setki rankingu. "Znów będzie mogła grać w dużych turniejach, na twardych kortach w Miami, w Indian Wells, czyli tam, gdzie lubi najbardziej" - cieszy się Ostrowski.

Reklama

W III rundzie Marta zmierzy się z Chinką Na Li (30. WTA). To zawodniczka, która czuje głód tenisa. Właśnie wróciła po półrocznej kontuzji, zaczęła sezon od wygrania turnieju w Gold Coast. "Miejmy nadzieję, że jest już trochę zmęczona. Na niekorzyść Marty działa fakt, że dotychczas dwa razy z Chinką przegrała" - mówi Ostrowski.

Gdyby w sobotę Polka odniosła jednak zwycięstwo, w 1/8 finału najprawdopodobniej zmierzyłaby się z Venus Williams.