W zasadzie każdy z naszych skoczków może mieć sobie coś do zarzucenia. Jedni mniej, inni więcej, ale popełnili w trakcie ostatnich miesięcy jakieś błędy.

Trener Hannu Lepistoe nie przewidział, jakie poważne konsekwencje będą miały zbyt intensywne treningi tuż przed sezonem - informuje "Fakt".

Reklama

Adam Małysz mógł być bardziej stanowczy i częściej próbować przekonywać fińskiego szkoleniowca do niektórych swoich koncepcji. Choćby do rezygnacji z udziału w seriach próbnych bądź kwalifikacjach, kiedy nie musiał w nich skakać.

Niektórym naszym reprezentantom brakowało ambicji. Piotra Żyłę zadowala przeciętniactwo. Skacząc 165 metrów na mamucie, uważa, że zrobił swoje. Z kolei do przesady ambitny jest Kamil Stoch, który chciałby tylko i wyłącznie wygrywać, ale nie potrafi opanować emocji. Po nieudanych występach wpada we wściekłość, płacze albo samotnie przeżywa gorycz porażki.

Po dobrych skokach latem wszyscy, łącznie z asystentem Lepistoe Łukaszem Kruczkiem, niepotrzebnie opowiadali, jakiej mocnej drużyny wreszcie się doczekaliśmy. Miała być walka o miejsce na podium, a tymczasem w żadnym konkursie drużynowym nie weszliśmy do finału.

Pogubił się też prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner, który podjął decyzję o rozstaniu z Lepistoe, a na dodatek niezręcznie przekazał mu ją dzień przed wyjazdem na ostatnie zawody tej zimy. To wszystko spowodowało, że w Planicy atmosfera w naszej drużynie była kiepska. "Trudno jest skakać, gdy nie ma głównego trenera, a jest tylko świadomość, że nie wiadomo, co się teraz wydarzy w kadrze i jak to wszystko będzie wyglądało" - mówi "Faktowi" Małysz.