Przynajmniej dwie ze startujących wczoraj osad wskazywane były wcześniej jako kandydaci do podium. Z pewnością apetyty na medal miała kobieca czwórka na dystansie 500 metrów. Beata Mikołajczyk, Aneta Konieczna, Edyta Dzieniszewska i Dorota Kuczkowska rozpoczęły mocno, na półmetku zajmowały jeszcze trzecie miejsce.

Reklama

W drugiej części dystansu zaczęły jednak "umierać". Na tym odcinku wypływały siódmy czas i na metę wpadły prawie równo z goniącymi je Australijkami. "Prawie" w sporcie robi jednak olbrzymią różnicę. W tym wypadku 48 tysięcznych sekundy, oznaczające "spóźnienie" o 25 centymetrów, było pożegnaniem z nadziejami na olimpijską emeryturę. "Niby nic, a tak wiele, niestety..." - kiwała głową Aneta Konieczna.

Chwilę po dziewczętach, na starcie stanęła kajakowa dwójka Adam Seroczyński - Maciej Kujawski. Ten wyścig wyglądał zupełnie inaczej. Po 250 metrach Polacy zajmowali dopiero ósme miejsce i wydawało się, że można "odhaczyć" kolejną pozycję na liście tych, którzy w Pekinie zawiedli. "Rywale poszli bardzo mocno, co się źle skończyło dla Węgrów, obrońców tytułu. Kiedy ich minęliśmy, byłem przekonany, że da nam to miejsce medalowe. Niestety, na mecie się to nie potwierdziło..." - opowiadał o kulisach startu Seroczyński. On jako jedyny z polskich zawodników zdecydował się wyjść do dziennikarzy z otwartą przyłbicą, zaraz po wyścigu. Może dlatego, by „na gorąco” wylać z siebie trochę żalu niekoniecznie sportowego. Poświęcił bowiem zdanie Włochom, którzy zabrali polskiej dwójce brąz.

"Ich postawa na pewno była niespodzianką. Oni jakoś dziwnie zawsze na igrzyska potrafią się zmobilizować..." - powiedział DZIENNIKOWI Seroczyński, odrzucając zarzut zbyt późnego rozpoczęcia finiszu. "Od dwusetnego metra szliśmy na sto procent. Ten finisz był przećwiczony na mistrzostwach świata, na treningach. Został wykonany, jak należało. Po prostu rywale byli lepsi" - wyjaśnił.