Kubica po raz ostatni wystąpił w wyścigu Grand Prix "królowej sportów motorowych" w 2010 roku. Był wówczas uważany za wschodzącą gwiazdę F1, miał nawet zostać kierowcą najbardziej utytułowanego teamu w historii - Ferrari. Wypadek podczas rajdu we Włoszech w lutym 2011 przerwał dynamicznie rozwijającą się karierę 26-letniego wówczas Polaka.

Reklama

Długo wydawało się, że z powodu odniesionych obrażeń Kubica już nigdy nie wróci do rywalizacji w Formule 1. Polak nie krył jednak, że choć było to mało prawdopodobne, pozostawało to jego marzeniem. I dopiął swego - w styczniu 2018 roku ogłoszono, że został testowym kierowcą Williamsa, a w listopadzie zyskał już status kierowcy wyścigowego brytyjskiego teamu. Jednym ze sponsorów zespołu będzie w tym sezonie PKN Orlen.

"Cieszę się, że ludzie wiążą moje nazwisko z wysoką jakością i z typem kierowcy, który spełnia oczekiwania. W 2010 roku robiłem to, co do mnie należało, przez cały sezon. Mam nadzieję, że odzyskam to poczucie. Będę potrzebował trochę czasu, pracy i poświęcenia, ale nie boję się tego. Moim celem jest odkrycie maksymalnego poziomu, jaki mogę osiągnąć" - powiedział Kubica, cytowany na oficjalnej stronie internetowej Formuły 1.

Reklama

Polak nie odzyskał pełni sprawności w prawej ręce, dlatego w jego bolidzie trzeba było dokonać pewnych modyfikacji. Jak sam zdradził, chodziło jedynie o niewielkie zmiany, np. przesunięcie przycisków.

Reklama

"Panuje przekonanie, że jeśli cokolwiek wydarzy się na torze, to na pewno będzie wynikać z moich ograniczeń. To nie jest dobre podejście. Mogę wypaść z trasy, ale czasem trzeba to zrobić, żeby wiedzieć, na jak wiele można sobie pozwolić. A ja będę naciskał. Nie chowam się za swoimi ograniczeniami, nie ma taryfy ulgowej. Jeśli to wystarczy na Formułę 1 w przyszłości, będę szczęśliwy. Jeśli nie - cóż, próbowałem. To wielkie wyzwanie, ale nie największe, z jakim musiałem się zmierzyć w ostatnich ośmiu latach" - podkreślił Kubica.

Forma Polaka jest niewiadomą, ale głównym zmartwieniem Williamsa jest przygotowanie bolidu. W minionym sezonie brytyjski team zajął ostatnie miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a w lutym ponownie się nie popisał, dostarczając samochód na testy pod Barceloną z dwudniowym opóźnieniem. Kubica i jego partner z drużyny George Russell osiągali zwykle najgorsze czasy z całej stawki.

Dyrektor techniczny Paddy Lowe przekonywał jednak, że Williams zrobił duży postęp i bolid będzie znacznie lepszy niż ten z poprzedniego sezonu. "Jest łatwiejszy w prowadzeniu, można z nim pracować, można kontrolować zużycie opon, balans i tempo. Tego nie dało się powiedzieć o ubiegłorocznym aucie" - przyznał.

Deklaracja brzmi jednak mało przekonująco, biorąc pod uwagę to, co stało się później - na 10 dni przed pierwszym wyścigiem w Australii Lowe wziął urlop - oficjalnie z przyczyn osobistych, choć wtajemniczeni twierdzą, że po prostu został zwolniony. Niezależnie od tego, wszystko wskazuje że przynajmniej w pierwszych kilku wyścigach kibice Kubicy będą musieli pogodzić się, że ich idol będzie się plasował w końcówce 20-osobowej stawki.

Uwaga może wówczas zupełnie skupić się na broniącym tytułu Brytyjczyku Lewisie Hamiltonie (Mercedes GP) oraz jego najpoważniejszym rywalu Niemcu Sebastianie Vettelu (Ferrari). W 2018 roku toczyli dość wyrównany pojedynek, choć seria niepowodzeń (awarii i wypadków) włoskiego teamu znacznie ułatwiła zadanie Hamiltonowi, który sięgnął po piąty tytuł w karierze.

Na testach pod Barceloną Vettel uzyskał najlepszy czas, licząc wszystkie sesje, ale wynik Brytyjczyka był zaledwie o 0,003 s gorszy. Sprawdzian w Katalonii nie pomógł zatem określić, który z nich bardziej zasługuje na miano faworyta. Komentowano jedynie, że Ferrari wygląda na solidniejsze i mniej awaryjne niż w poprzednim sezonie.

"Wygląda na to, że czeka nas jeszcze większe wyzwanie, ale to nas nie przeraża. Przed nami trudna wspinaczka, ale już dobrze wiemy, jak to się robi" - uspokajał Hamilton.

Vettel jest kierowcą Ferrari od czterech sezonów i ani razu nie zdobył w tym czasie tytułu. Wszystkie cztery wywalczył jeszcze w barwach Red Bulla.

"Jest tylko jeden zwycięzca. Ten, który zajmuje drugie miejsce, jest pierwszym statystą. To nie zawsze jest sprawiedliwe, ale Formuła 1 to nie impreza urodzinowa dla dzieci... Ogólnie rzecz biorąc nastawienie jest pozytywne" - powiedział Niemiec na łamach gazety "Sport Bild".

W rywalizacji konstruktorów tytułu bronić będzie Mercedes GP, najlepszy w ostatnich pięciu sezonach. Gdyby odniósł szósty triumf z rzędu, wyrównałby rekord Ferrari z lat 1999-2004.

Na ten sezon zaplanowano 21 wyścigów. Pierwszy - o GP Australii - odbędzie się w niedzielę na liczącym 5303m torze Albert Park w Melbourne, a cykl zakończy się 1 grudnia w Abu Zabi.