W środę pana Orlando Magic zaczną sezon NBA meczem z Atlantą. Jaki to będzie rok dla pana?
Marcin Gortat: Na tyle dobry, że po jego zakończeniu szybko podpiszę kolejny kontrakt w Orlando. Chcę pokazać wszystkim, że mogą na mnie liczyć, że robię postępy. Teraz wszystko jest w moich rękach, dopiero po sezonie do akcji wkroczą agenci negocjujący nową umowę. Chciałbym, żeby ta sprawa zostala zalatwiona szybko. Wtedy do polskich mistrzostw Europy przygotowywałbym się z nową umową w kieszeni.

Reklama

Na treningach walczy pan z gwiazdą zespołu, Dwight'em Howardem?
Pierwsza piątka zawsze gra na drugą, a ja zawsze walczę z Dwight'a. Ostatnio Dwight poprawił rzut z półdystansu, ale nie tak, jak ja. W tym elemencie wykonałem latem największy skok. Powinno mi się łatwiej grać, bo jestem koszykarzem mądrzejszym, bardziej odpowiedzialnym i zdyscyplinowanym. Lepiej się poruszam po boisku, znam zagrywki. To wszystko powinno przełożyć się na więcej minut na parkiecie. Liczę, że będę wchodził po Tony'm Battie'm, że będę zmiennikiem Dwighta, a czasem zagram razem z nim, na pozycji numer 4. Adonal Foyle też będzie grał, prawem weterana, ale raczej jako człowiek do zadań specjalnych. Na przykład wtedy, gdy trzeba będzie zaopiekować się Shaq'iem.

Kto jest faworytem rozgrywek?
Finaliści z poprzedniego sezonu, Celtics i Lakersi. Dorzuciłbym jeszcze Hornets i tradycyjnie Spurs. Ale dla mnie liczy się przede wszystkim Orlando. Chcę zostać mistrzem świata – w Stanach tak mówi się na mistrzów NBA i myślę, że słusznie. Mamy szanse na tytuł, naprawdę. Takiego tercetu jak Dwight, Hedo Turkoglu i Rashard Lewis mogą nam pozazdrościć wszyscy.

>>>Gortat Amerykaninem?

Podobno chce pan zostać Amerykaninem...
To jakaś bajka wymyślona przez kogoś, kto nie umie przetłumaczyć z angielskiego na polski tego, co usłyszał. Ktoś mnie w Stanach zapytał, czy mam zamiar głosować na Obamę w wyborach prezydenckich, więc zaśmiałem się i powiedziałem, że do głosowania potrzebne jest obywatelstwo, a ja na razie nie mogę liczyć nawet na zieloną kartę. Zapytano, czy przyjąłbym amerykański paszport, więc powiedziałem, że kiedyś może zacznę się starać o obywatelstwo. To ułatwiłoby mi poruszanie. Kiedy lecimy na na mecz do Toronto, nie przechodzę odprawy razem z kolegami, tylko biegam po kanadyjskie stempelki. Z obywatelstwem łatwiej żyłoby mi się w USA i... to wszystko. Amerykaninem nigdy nie będę.

Latem odwiedził pan Łódź, ale szybko pan z niej wyjechał.
Bo teraz moje życie jest w Orlando. Wstaję rano i wiem, jaki mam plan dnia, a w Polsce nie zawsze wiem, co ze sobą robić. Siłownie nie mają sprzętu, na którym przeprowadziłbym cały swój program treningowy, nie pozwala na to także popularność. Dlatego szybko wróciłem do USA. A z Polską nadal mam kontakt, choćby przez jedną z internetowych gier strategicznych. Nie powiem którą i jak się tam nazywam, bo zaczną mnie atakować inni użytkownicy, ale jestem w pierwszej setce na bodaj 12 tysięcy graczy.

>>>Gortat świetnie sobie radzi przed sezonem

Na giełdzie tak dobrze jak w internecie chyba panu nie idzie? Myśli pan, że kryzys finansowy w USA zaszkodzi NBA?
Na razie mówi się, że nas ten dół na giełdzie nie dotyczy. A co do mnie, to... ja tylko zarobiłem na tym, co dzieje się w ekonomii. Zarabiam przecież w dolarach, a inwestuję w Polsce, w nieruchomości, więc w ostatnim czasie moje zarobki, liczone w złotówkach, znacznie wzrosły. Giełdę omijam i tak chyba pozostanie. Jak popatrzyłem na kilku chłopaków z drużyny, to stwierdziłem, że chyba trzeba im pozabierać żyletki. Jeden dowiedział się z porannej gazety, że przez dobę zbiedniał o pół miliona dolarów! Czyli moje roczne zarobki... Musieli go prawie reanimować, chociaż wszyscy wiemy, że jak giełda spada, to kiedyś zacznie rosnąć. W każdym razie nikt w zespole z niego nie żartował, bo kilku jest w podobnej sytuacji.