"Parę miesięcy temu jak się dziennikarze pytali, jaki jest mój najbardziej optymistyczny scenariusz na mistrzostwa świata, to powiedziałam, że byłoby pięknie, gdyby dwie Polki stanęły na podium. Nikt w to nie uwierzył, prawda? A dzisiaj się udało" - mówi Rogowska.

Reklama

Złoty medal jest dla naszej zawodniczki wielkim zaskoczeniem. "Byłam przekonana o tym, że dla Isinbajewej 4,75 - 4,80 to jest dla niej pestka. To są jednak mistrzostwa świata i ludzie są naprawdę zdenerwowani, niektórzy czują na sobie ogromną presję. Dlatego cieszę się, że ja sobie z tym poradziłam" - opowiada Polka.

Jedyną osobą która wierzyła w złoto był trener i mąż zawodniczki w jednej osobie Jacek Torliński. "Tak naprawdę, jak skręciłam sobie staw skokowy na trzy dni przed eliminacjami ze łzami w oczach mówiłam, że to już koniec i nie mam po co jechać na mistrzostwa świata. To on wtedy oznajmił: "otrzyj łzy i jeszcze zobaczysz, że będzie pięknie. Jesteś waleczna i dasz radę".

"Były trzy cele, które sobie postawiłam na ten sezon. Zakładałam, że jeżeli uda się którykolwiek zrealizować, to będzie super. Chciałam wygrać mistrzostwa Polski, bo zawsze byłam w nich druga. I to się udało. Drugą rzeczą było zdobycie medalu w Berlinie - jest złoto. I w końcu to, co wydawało mi się najłatwiejsze, a czego jeszcze nie osiągnęłam - poprawienie rekordu Polski (4,83). To już jedyna rzecz, która mi pozostała na ten sezon".

Czy jest szansa na to, że teraz Rogowska coraz częściej będzie z Jeleną Isinbajewą? "Liczę na to, że nie tylko ja będę wygrywała z Jeleną. To jest dobre dla tyczki. W pewnym momencie bywało już nudno - przyjeżdżałyśmy na zawody i było wiadomo, że będzie Jelena i cała reszta. Ostatnie starty pokazały, że z nią jednak da się wygrać. Ona jest takim samym człowiekiem jak my i też ma gorsze dni" - mówi nasza mistrzyni.