W kwalifikacjach przerzuciła ją jedynie obrończyni tytułu Niemka Betty Heidler, której rezultat 75,27 w pierwszym podejściu jest rekordem mistrzostw. 8 sierpnia Polka uzyskała w mityngu w Cottbus odległość 77,20. To zaledwie 60 cm krócej od rekordu świata Rosjanki Tatiany Łysenko.
"Konkurs zapowiada się fascynująco. Betty bardzo ładnie rzuciła, ale ona jest znana z tego, że zawsze mocno zaczyna. Przyzwyczaiłam się do tego, że ona po pierwszych próbach wychodzi na prowadzenie, a ja dopiero się rozkręcam. Ciekawa jestem też Łysenko" - powiedziała rekordzistka Polski.
Najważniejsze jednak jest to, że Włodarczyk nie odczuwa już żadnego bólu pleców. Tydzień temu w czwartek na treningu rzutowym naciągnęła prostownik grzbietu. "Dobrze się czuję i mało stresuję. Podstawą jest jednak zdrowie. Na zajęciach ostatnio bardzo ostrożnie rzucałam, bo bałam się bólu. Miałam obawy przed rozgrzewką, że się znowu odezwie, ale tak się nie stało" - odetchnęła 24-letnia zawodniczka.
>>>Włodarczyk rzuciła raz i jest w finale
Włodarczyk niedawno rozstała się ze swoim dotychczasowym trenerem Czesławem Cybulskim. Przed mistrzostwami świata zaopiekował się nią Grzegorz Nowak z Poznania. Do Berlina jednak nie przyjechał.
Mistrzyni Polski zapewniła, że to dla niej nie jest problem. "Od dwóch lat jeżdżę sama na mityngi międzynarodowe, więc umiem skorygować swoje błędy. Mam nadzieję, że skoro poradziłam sobie w eliminacjach, to uda się też w finale" - powiedziała.
Wspierać będzie ją za to rzesza kibiców. "Moi rodzice i najbliżsi znajomi już tu są, a w sobotę przyjedzie pewnie cały autokar z Rawicza, skąd pochodzę. Mam nadzieję, że dostarczę im wiele emocji" - podkreśliła.
W dniu konkursu unika przede wszystkim samotności. "Nie mogę leżeć w pokoju, muszę z kimś przebywać, z kimś rozmawiać. Zamknięta sama w czterech ścianach? To najgorsze co może być" - zakończyła.
Finałowy konkurs rzutu młotem zaplanowano na sobotę o 19.30.