"Nie spekulowałabym na temat szans na to, że te igrzyska uda się zorganizować. Ja mam cały czas w głowie, że one się odbędą, bo my - sportowcy - zawsze musimy mieć cel, do którego się przygotowujemy i dążymy. Życie w niepewności nic nie daje. Tak samo jak było przed ogłoszeniem decyzji o przełożeniu tej imprezy. Też się zastanawiano wówczas, czy zostaną przesunięte na jesień, opóźnione o rok czy całkiem odwołane. Wtedy też mnie to nie dotyczyło. Póki obowiązywał pierwotny termin, to trzeba było się przygotowywać z myślą o nim. Tak samo i teraz. 23 lipca 2021 roku jest ceremonia otwarcia i tak to u mnie w głowie się układa" - podkreśliła Włodarczyk.

Reklama

Nie ukrywa ona, że w związku z tym, że wczesną wiosną przeszła zabieg kolana, zmiana terminu olimpijskich zmagań jest dla niej dobrym scenariuszem.

"Za sprawą pandemii zyskałam dodatkowy okres na przygotowanie się do igrzysk w Tokio. Wiadomo, że niektórym sportowcom ich przełożenie pokrzyżowało plany, bo mieli zaplanowane po nich zakończenie kariery, różne kwestie rodzinne i prywatne. Dla nich nie była to więc dobra informacja, ale trzeba to po prostu zaakceptować. Mam nadzieję, że za rok o tej porze wszyscy będziemy już w dobrych nastrojach" - zaznaczyła.

Rekordzistka świata powiedziała, że kolano nie boli ją już od marca. Bardzo ostrożnie jednak zwiększa obciążenia przy ćwiczeniach podczas rehabilitacji, do której przykłada dużą wagę.

"Gdybym za szybko weszła w trening, to za chwilę pojawiłyby się jakieś dolegliwości. Cały czas czuwamy nad tym, co się dzieje z nogą. Mam świetną opiekę medyczną i komfort dodatkowego roku na przygotowania" - podsumowała.

Mistrzyni olimpijska z Londynu i Rio de Janeiro przyznała, że bardziej niż rywalizacji brakuje jej obecnie samej możliwości trenowania.

"Ostatni trening rzutowy miałam 6 marca, więc trochę czasu minęło. Podtrzymują to, co kiedyś powiedziałam, że bardzo chętnie pojechałabym już na obóz do Arłamowa. Zawsze narzekałam na to ciągłe pakowanie i życie na walizkach, a teraz już się nie mogę doczekać, kiedy będę mogła się spakować i wyjechać na zgrupowanie. Na pewno będzie to Arłamów. Za granicę nigdzie nie chcę się ruszać z wiadomych przyczyn. Tak naprawdę czekam na zielone światło od doktora, kiedy będę gotowa, by jechać na zgrupowanie. Na razie jeszcze tego nie wiem. W najbliższym czasie się z nim spotkam, by omówić plany przygotowań" - przyznała.

Włodarczyk oceniła, że obecny okres rozbratu z młotem to dla niej po części przygotowanie do etapu życia, który ją czeka w przyszłości, czyli po zakończeniu kariery.

Reklama

"Przez te kilka miesięcy moje życie wyglądało trochę inaczej niż zwykle. Zobaczyłam, jak wygląda takie normalne życie, niesportowe. Miałam więc takie małe przygotowanie, ale teraz jeszcze wrócę do młota" - podkreśliła.

Lekkoatletka, która 8 sierpnia skończy 35 lat, w marcu niespodziewanie rozstała się po 10 latach współpracy z Krzysztofem Kaliszewskim. Wciąż jeszcze nie podała nazwiska nowego trenera.

"Potwierdzam, że jest obecnie dwóch kandydatów - polski i zagraniczny. Nie chcę na razie o tym więcej mówić. Przyjdzie odpowiedni moment i to ogłoszę. Dochodziło też do mnie mnóstwo informacji, że będę kończyła karierę. To chciałam zdementować. Jeszcze chwilę cierpliwości i podam, kto będzie moim szkoleniowcem" - obiecała.

Na pytanie, czy sama podjęła już decyzję, a jedynie czeka z jej ogłoszeniem, czy też jeszcze nie dokonała ostatecznego wyboru, odparła: "Jeszcze musimy to przedyskutować z kilkoma osobami".

Włodarczyk w ostatnich miesiącach wiele czasu poświęciła na jazdę na rowerze i spotkania z bliskimi.

"Różnych rzeczy miałam okazję spróbować podczas pandemii, ale najlepszą z nich był chyba udział w wirtualnym wyścigu Tour de Pologne dla amatorów. Przede wszystkim można było trochę porywalizować. Poza tym więcej czasu spędzałam z rodziną i przyjaciółmi. Zwykle w okresie przygotowawczym przez większość dni jestem poza domem. Pod tym względem - tak jak i w kontekście zyskania dodatkowego czasu na przygotowanie do igrzysk - pandemia miała u mnie pozytywny skutek" - podsumowała.