"Są dwa mecze i do zdobycia sześć punktów. Cały czas mamy szanse na awans" - optymistycznie zapowiada Euzebiusz Smolarek.

To prawda. Polacy nie zagrali w Klagenfurcie słabego meczu. Owszem na Niemców to nie wystarczyło, ale po obserwacji spotkania Austrii z Chorwacją można przypuszczać, że jeśli tylko poprawimy grę w obronie, kolejnych przeciwników powinniśmy pokonać.

Reklama

Wczoraj stadion w Klagenfurcie, na którym Polacy zadebiutowali na mistrzostwach Europy, należał do polskich kibiców. Kilka tysięcy niemieckich flag powiewało w narożniku za bramką Jensa Lehmanna, ale uwagę przykuwał potężny krzyk: "Polska, biało-czerwoni!". Blisko 20 tys. gardeł od pierwszych sekund dopingowało naszą reprezentację. Niestety w 21. minucie Niemcy strzelili gola. Urodzony w Opolu Miroslav Klose podał do partnera z drużyny, urodzonego w Gliwicach Lukasa Podolskiego, który wpakował piłkę do siatki. Co gorsza, po przerwie Podolski zdobył jeszcze jednego gola i znowu z podania Klosego.

Po godzinie gry Leo Beenhakker podszedł blisko linii i gestem obu rąk pokazał swoim piłkarzom: "Naprzód!". Wtedy Euzebiusz Smolarek dał kibicom trochę radości. Wiedział, że odgwizdano spalonego, ale mimo to skierował piłkę do siatki. - Jeeest! - ryknęli polscy fani, ale sędzia gola nie uznał.

Nasz selekcjoner pokręcił głową, odwrócił się w stronę swoich asystentów i zaklął siarczyście.

"Za każdym razem gwizdali nam spalone" - po meczu Beenhakker miał pretensje do arbitrów.

Swój pierwszy udział w Euro Polacy zaczęli od przegranej 0:2. O ile jednak różnej od przegranych meczów na mistrzostwach świata, choćby z Koreą w 2002 r., a przede wszystkim z Ekwadorem dwa lata temu. To już jest inna, dużo lepsza drużyna. W czwartek gramy z Austrią. Wszystko przed nami.