Długo pana nie było na ławce rezerwowych. Co pan porabiał między odejściem z Bełchatowa, a podjęciem pracy w Zagłębiu?
Orest Lenczyk: Poświęciłem się przede wszystkim rodzinie. W końcu niemal trzy lata byłem tylko gościem w domu i miałem pewne zaległości do odrabiania. Cały czas jednak uważnie obserwowałem wszystko, co się dzieje w polskiej piłce. Przyglądałem się także działalności wrocławskiej prokuratury, która co i rusz mnie zaskakiwała.
Skoro podjął pan pracę w Zagłębiu, to rozumiem, że sprawa z Bełchatowa została już całkowicie wyjaśniona?
Nie. Postępowanie toczy się w sądzie polubownym w PZPN i następna rozprawa zaplanowana jest na maj. Wytrwałem niemal do końca obowiązującego do czerwca 2009 r. kontraktu. Z perspektywy czasu trochę żałuję, że to ja wyciągnąłem jako pierwszy rękę do Bełchatowa. Żałuję jednego – ludzi, którzy doceniali tam moją pracę i nawet po kilku porażkach z rzędu wciąż mnie wspierali. To jakieś kuriozum, że klub, który miał szansę walczyć o mistrzostwo Polski, został tak poważnie wtedy osłabiony. Sprawa odejścia Radka Matusiaka do dziś mnie zastanawia, no ale rozumiem, że jak ojciec jest menedżerem, to różnie bywa... Nie wnikam w szczegóły. Nie mieliśmy wtedy szczęścia z Bełchatowem. Kontuzje, osłabienia... Cieszy mnie, że piłkarze, których ściągnąłem do GKS, jak Dawidek Nowak czy Mateusz Cetnarski, dziś decydują o obliczu tej drużyny.
Jak pan traktuje oskarżenia ze strony działaczy Bełchatowa o rasizm?
Nie chcę tego komentować. Wszystko rozstrzygnie się w sądzie. Powiem tylko, że Carlo Costly był jednym z najbardziej sympatycznych zawodników, z jakimi kiedykolwiek pracowałem.
W Zagłębiu zadanie jest jasne? Awans do ekstraklasy?
Poprzednia ekipa dostała właśnie dokładnie takie wytyczne. To, że zmienił się trener i przyszedłem ja, nie oznacza, że zmieniły się cele. Ostatnio w drużynie coś się popsuło. Piłkarze zmienili kierunek marszu i zamiast iść w górę, zaczęli spadać w tabeli. W środku sezonu trudno jest robić rewolucję w składzie, więc zmieniono szkoleniowca. Sytuacja nie jest jednak jeszcze beznadziejna. Mamy duże szanse na awans, a mleko jeszcze się nie rozlało.
Ale kipi?
Coś w zespole jest nie tak, ale nie powiem przecież panu publicznie co. Najpierw przeanalizujemy to we własnym gronie. W tej chwili myślę tylko o mieście Turek i zespole Tur, a z tego, co pamiętam z lekcji biologii, tur to bardzo mocne zwierzę. To nie będzie spacerek. Nie mamy wiele czasu, a czeka nas w najbliższym czasie dużo meczów. Nie ma jednak przygnębiającej atmosfery, wręcz przeciwnie, wyczuwam pewien optymizm.
A piłkarze się pana nie boją? Słynie pan z twardej ręki.
To raczej pytanie do piłkarzy. Nie wyczuwam jednak tego, a tak naprawdę nie wyobrażam sobie pracy z kimś, kto się mnie boi.