"Do końca tygodnia wszystko ma się wyjaśnić. Spotkaliśmy się z prezesem Bulakiem, ale mało z tego wynikło. Na razie czekamy. Niewykluczone, że nie wyjdziemy na boisko już w piątek, w meczu z GKS Bełchatów. Nasz protest może się przeciągnąć. Jesteśmy zdesperowani" - grożą piłkarze Górnika.

Reklama

"Wszystko zdążymy wyjaśnić" - zapowiada prezes Górnika Marian Bulak. "Walczymy o utrzymanie i niepotrzebne nam takie zamieszanie. Problemy wzięły się stąd, że od 1 stycznia jesteśmy spółką akcyjną. Piłkarze wcześniej mieli jednoosobowe firmy, które wystawiały umowy o świadczeniu usług piłkarskich. Teraz nie ma o czymś takim mowy" - tłumaczy Bulak.

Zawodnicy Górnika od 1 stycznia dostają pensje z potrąceniem. Już na lutowym obozie w Turcji zastanawiali się nad tym, żeby na znak protestu nie zagrać w jednym ze sparingów. "Zostaliśmy postawieni pod ścianą. Okienko transferowe jest już zamknięte i nikt nas nie weźmie. Tymczasem zabierają nam 45 procent zarobków. To absurd! Będziemy zarabiać na poziomie średniaka z drugiej ligi" - żali "Faktowi" się jeden z piłkarzy.

Zawodnicy z Łęcznej dostają średnio 8 tysięcy złotych miesięcznie. Po obcięciu pensji zostaje im na życie ponad 4 tysiące złotych. Z tego muszą opłacić wynajmowane mieszkania w Lublinie, paliwo, rachunki. "Po kuracji prezesa Bulaka zostaje nam na frytki. Większość z nas ma kredyty w bankach. Po takim cięciu trudno nam skupić się na grze, bo myślami na pewno nie będziemy na boisku" - narzekają zawodnicy, którzy świetnie rozpoczęli rundę wiosenną, dwukrotnie wygrywając w Pucharze Ekstraklasy.

Reklama