- W Białymstoku mówią, że niezły cwaniak z tego Probierza. Podał się do dymisji przed końcem sezonu, gdy mógł znaleźć pracę w innym klubie. Po porażce z Irtyszem o dymisji już nie mówił, bo teraz wszędzie miejsca pozajmowane...
- Niech mówią, co chcą. Przecież już miałem być w wielu klubach. W Lechu, i tak dalej... Po dymisji pod koniec sezonu uświadomiłem sobie jedno, co dobrze obrazuje pewna sytuacja. Jadąc na Śląsk zabrałem za Częstochową mnicha, który w deszczu stał na poboczu. Podwiozłem go do Katowic. W drodze usłyszałem od niego ciekawe powiedzenie: „Bracie, nie rób drugiemu dobrze, bo nie wiesz, czy trafisz w jego gust". Święta prawda! Pokłony dla mnicha, bo w tym zdaniu jest dużo racji. Jako trener idę swoją drogą, w której jedynym przyjacielem jest porażka. Ona nigdy nie zapomni, prędzej czy później nadejdzie.

Reklama

- Po porażce w Pawłodarze nie myślał pan o dymisji?
- Nie. Raz podałem się do dymisji, wtedy po meczu z Polonią Warszawa i więcej nie zamierzam. Uważam, że postąpiłem honorowo. Nie będę robić z siebie szmaty i po każdym niepowodzeniu podawać się do dymisji.

>>>Czytaj także: Piłkarze Cracovii pobili się w Holandii