Były reprezentant Polski nie chodził do kasyn tylko w okresie, gdy był piłkarzem Valerengi Oslo. "W Norwegii hazard jest zakazany. Ale to wcale nie dlatego chciałem stamtąd uciekać. To zimny, smutny kraj, z wysokim współczynnikiem samobójstw. Nawet moja dziewczyna Ula namawiała mnie <Sebastian, uciekajmy stąd!>" - wspomina.

Reklama

Hazard najchętniej uprawia ze swoim ojcem.

"Często było tak, że chodziliśmy pograć razem. Ale tato wcale nie dotrzymywał mi towarzystwa po to, żeby mnie pilnować. Ja i bez jego nadzoru nigdy nie przegrałbym wielkiej sumy. Lubię się trochę rozerwać, mam jednak na utrzymaniu rodzinę. Dlatego nigdy bym sobie nie pozwolił na ryzykowanie wielkich stawek. Hazard nie jest sensem mojego życia" - zapewnia zawodnik. "A co wolę, pokera czy ruletkę? Najbardziej lubię rozmowę w dobrym towarzystwie. Albo wyprawy na ryby" - zapewnia piłkarz, który ma być liderem drużyny. "Wiem, że oczekuje się po mnie, że mam być gwiazdą tego zespołu. Podejmuję rękawicę, moim marzeniem jest wprowadzić wrocławian do europejskich pucharów" - dodaje zawodnik.

We Wrocławiu tym samym zaczyna się tworzyć ciekawa sportowo, ale dość rozrywkowa ekipa. Kupiony z Jagiellonii Białystok Vuk Sotirović, który ma poprowadzić atak Śląska, również ma opinię imprezowicza. Sam jednak twierdzi, że wszystkie opowieści na temat jego rzekomych wizyt w kasynach są zmyślone przez niechętnych mu ludzi. "Zgoda, raz byłem. Ale to koledzy mnie zaprowadzili" - zapiera się Serb.

"Niech grają, to czasami pozwala się wyluzować. Nie widzę nic złego w tym, że zawodnik siedzi w kasynie, jeśli podczas treningu czy meczu potrafi się skupić i myśleć wyłącznie o piłce" - uważa Janusz Sybis, uważany za najlepszego piłkarza Śląska w historii. Czołowy napastnik wrocławian z przełomu lat 70- i 80-tych sam był znany z tego, że regularnie odwiedzał miejsca, gdzie można było zagrać w jednorękiego bandytę.