Przed tygodniem mistrz Polski wygrał w Dublinie 2:0, ale już wtedy można było mieć zastrzeżenia do stylu gry podopiecznych albańskiego trenera Besnika Hasiego. Tym bardziej, że jedna z bramek padła z rzutu karnego, którego - przynajmniej zdaniem szkoleniowca lidera irlandzkiej ekstraklasy Stephena Kenny'ego - nie powinno być.

Reklama

Gol stracony z karnego w pierwszym meczu dużo nas kosztował - ocenił bramkarz Dundalk FC Gary Rodgers po zakończeniu wtorkowego spotkania, sugerując, że błędna decyzja sędziego pierwszego starcia wypaczyła wynik dwumeczu.

To pierwsze, ale nie jedyne rozczarowanie Irlandczyków, którzy w trzeciej rundzie eliminacji Champions League wyeliminowali stałego bywalca fazy grupowej - białoruskie BATE Borysów. Już wtedy zagwarantowali sobie dłuższe występy w europejskich pucharach, bowiem przegrani w 4. rundzie trafiają automatycznie do fazy grupowej LE.

Osiągnięcie, biorąc pod uwagę możliwości klubu, jest godne uwagi, ale we wtorek mało kto się z niego cieszył. Goście, w których podstawowym składzie nie znalazł się ani jeden obcokrajowiec, uwierzyli, że z Legią da się wygrać, a na fali byli szczególnie w pierwszej połowie spotkania, po której prowadzili 1:0. Choć warszawianie byli dłużej przy piłce i częściej atakowali, wyglądali przez większą część meczu na zagubionych, co zresztą sami podkreślali w wypowiedziach.

Reklama

Od samego początku nie układało się za dobrze. Ciężko weszliśmy w ten mecz i nasza gra w ataku pozycyjnym pozostawiała wiele do życzenia. I my, i kibice chcielibyśmy, żeby Legia grała przyjemniej dla oka. Wydawało się, że grając u siebie zepchniemy rywala do głębszej defensywy - analizował kapitan Michał Pazdan. Wtórował mu Tomasz Jodłowiec: Mecz nie układał się po naszej myśli, byliśmy dobrze nastawieni, ale pierwsza połowa pokazała co innego. Z kolei Igor Lewczuk dodał: Sami nie wiemy, czemu to tak wyglądało. Też się nad tym zastanawiam i może dlatego ta radość z awansu nie jest tak wielka.

Legia straciła bramkę w 19. minucie po pięknym strzale z woleja Roberta Bensona, a w 67. straciła też obrońcę Adama Hlouska, który zobaczył drugą żółtą kartkę i w konsekwencji czerwoną. To był krytyczny moment, w którym do gospodarzy dotarło, że dwubramkowa zaliczka z Dublina nie jest jeszcze gwarantem triumfu.

Czerwona kartka przy 0:1 - to już się mogło różnie skończyć. Naprawdę różne myśli były w głowie. To było takie +być albo nie być+ - przyznał Lewczuk. Ta sytuacja podziałała na niego oraz jego kolegów motywująco. Legioniści, mimo osłabienia, kontrolowali grę, w końcówce kilka razy groźniej zaatakowali. W drugiej doliczonej minucie Michał Kucharczyk wykończył kontratak i doprowadził do wyrównania. Trzeba przyznać, że w dziesięciu to wyglądało lepiej niż w jedenastu... - nie ukrywał Jodłowiec.

Reklama

Remis przed własną publicznością z najgorszą - według rankingu UEFA - drużyną spośród uczestników 4. rundy eliminacji LM mało kogo w Warszawie napawa optymizmem. Wiedzą o tym także kibice. Po momencie euforii po ostatnim gwizdku sędziego, z trybuny zajmowanej przez najbardziej zagorzałych fanów Legii można było usłyszeć niecenzuralne hasła w kierunku zawodników, a ich przesłaniem było: "Weźcie się do roboty!".

Nie słyszałem, co śpiewali kibice po meczu, bo w tym momencie cieszyłem się awansem. Na krytykę mogę tylko odpowiedzieć, że Legia awansowała do Ligi Mistrzów po 21 latach przerwy - uciął Hasi. Jednak zarówno on sam, jak i jego podopieczni, muszą mieć na uwadze, że czeka ich sporo pracy, jeśli mają uniknąć sześciu blamaży we wtorkowe lub środowe wieczory. Zdajemy sobie z tego sprawę, ale przede wszystkim nie możemy słuchać tego, co się dzieje wokół. To na pewno nam nie pomaga - bronił się Jodłowiec.

W roli faworyta gra się trudniej, a w fazie grupowej może być odwrotnie. Nie chcę niczego deklarować, obiecywać - to bez sensu. Powinniśmy pracować jeszcze mocniej, jeszcze ciężej - uważa Lewczuk. W wypowiedziach piłkarzy Legii nie brakowało też zadowolenia i dumy z awansu do najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie, jednak na ich twarzach rzadko gościł uśmiech. Z dziennikarzami rozmawiali w sposób stonowany i wyważony, bez euforii i hurraoptymizmu.

Więcej entuzjazmu wykazali jednak na boisku chwilę po tym, jak norweski sędzia Svein Oddvar Moen zakończył mecz. Na antenie Canal+ w oczach strzelca gola Kucharczyka pojawiły się łzy wzruszenia. "Fatalny" jest w Lidze Mistrzów! - zażartował z uśmiechem, nawiązując do rozmowy po jednym z poprzednich meczów, gdy, spytany dlaczego grał tak fatalnie, odparł zdenerwowany: "Fatalny to ty jesteś, następne pytanie!".

Ogólnie jednak nastrój piłkarzy i kibiców Legii, ale też zawodników Dundalk FC, nie odzwierciedlał we wtorek skali sukcesu, jaki oba kluby osiągnęły. Irlandczycy są zawiedzeni, że nie wykorzystali swojej szansy, a warszawianie - że wykorzystali ją, ale w stylu, który chluby nie przynosi.