"Nikt się nie spodziewał, iż zagramy w bardzo słabym stylu, że przegramy i odpadniemy już na tym etapie turnieju. Było wiadomo, że jeśli Brazylia musi zaprezentować 100 procent swych możliwości, to jej rywal musi wykrzesać 120 procent, aby cokolwiek ugrać. Ten zespół obnażył nasze braki i problemy, a w piątek powtórzyli to Bułgarzy. Poza pierwszym setem, w dwóch kolejnych gra Polaków wyraźnie się nie kleiła" - powiedział PAP Świderski, którego z udziału w MŚ-2010 wyeliminowała kontuzja.

Reklama

"W czwartek nasi zawodnicy skończyli rywalizację bardzo późno wieczorem, a w piątek musieli rywalizować już o godz. 17. Mieli niewiele czasu na psychiczną regenerację, na +zresetowanie+ umysłu i wejście na parkiet z chłodną głową" - dodał.

W pierwszej fazie włoskich zawodów polscy siatkarze odnieśli trzy zwycięstwa, ale dwie przegrane w drugiej rundzie sprawiły, że mistrzowie Europy wracają do domu.

"Wszyscy skarżą się na system rozgrywania turnieju, z wyjątkiem Włochów. Ale już nic nie można zrobić, zawody muszą zostać dokończone. Jak widać, opłaca się kalkulować, a czasem wręcz doznać porażki. System nie faworyzuje zwycięzców i nie karci tych, którzy przegrywają na początku. Może dojść do tego, że drużyna z trzema wygranymi - po jednym w każdej rundzie - dojdzie do strefy medalowej. My, Polacy, również z trzema sukcesami kończymy z niczym, w przedziale miejsc 13-18" - stwierdził Świderski, wicemistrz świata sprzed czterech lat.

Reklama

Jeden z najbardziej doświadczonych kadrowiczów uważa, że nie ma mowy o żadnej teorii spiskowej. "Analizując grupy już przed mistrzostwami świata można było powiedzieć, że pierwsze miejsce w początkowej fazie nie jest złe. Ale problem pojawił się, gdy Bułgaria uległa Czechom i w swojej grupie była trzecia, a gwoździem do trumny okazało się niepowodzenie Brazylii w potyczce z Kubą" - ocenił 33-letni siatkarz.