W czasie trwającej kilkanaście lat kariery Adam Małysz rozdał dziesiątki tysięcy autografów. Patrząc na to, ile czasu musiało mu to zająć, może powiedzieć że była to równie ciężka praca jak przygotowania do zawodów na skoczni.

Reklama

"Ile dokładnie było tych autografów nie mam pojęcia. Na pewno dużo, bardzo dużo. Od pierwszych wielkich sukcesów w 2001 roku do teraz co sezon miałem wydrukowane po pięć, osiem tysięcy kartek ze swoim zdjęciem. Wszystkie się rozchodziło, a każda była ręcznie podpisana. Do tego plakaty i inne rzeczy, na których zostawiłem swoje nazwisko" - mówi Małysz.

Łatwo policzyć że uwzględniając własnoręcznie podpisane kartki oraz inne wpisy dla kibiców uzbiera się ponad 100 tysięcy autografów. To jakby pamiątkę od skoczka dostał każdy mieszkaniec całkiem sporego miasta w Polsce: Legnicy, Kalisza, Chorzowa czy Koszalina! Adam podpisywał się na flagach, czapeczkach, koszulkach, kurtkach, szalikach, w zeszytach... Niektóre rzeczy podsuwane przez fanów były zaskakujące. Nasz reprezentant składał autografy na banknotach, ale zdarzały się i jeszcze bardziej zwariowane propozycje.

"Najbardziej głupio było mi zawsze podpisywać się w paszporcie. Najczęściej na lotniskach ludzie mają go pod ręką, otwierają i proszą, żebym tam się podpisał. Zazwyczaj się broniłem. Mówiłem: „nie róbcie jaj, bo mnie za to zamkną”. Innym razem leciała z nami grupa polskich fryzjerów. My wracaliśmy z zawodów w Finlandii, oni z jakiejś imprezy w Hongkongu. Byli już trochę wypici. Jedna babka w tym towarzystwie miała bardzo dużo tatuaży. Tylko jedną rękę miała wolną od wzorów i wymyśliła sobie, żebym tam się jej podpisał, a ona sobie to później wytatuuje. Autograf złożyłem, lecz nie wiem jak skończyła się ta historia. Jej znajomi twierdzili, że zrobi to na pewno" - opowiada skoczek, który w sobotę podczas pożegnalnej imprezy w Zakopanem na pewno rozda swoim kibicom kolejną porcję autografów.

Reklama

>>>Czytaj także: Zobacz tenis z najpiękniejszej strony