Sześć lat temu Janowicz zajmował 14. miejsce w rankingu ATP i odniósł największy sukces w karierze, docierając do półfinału wielkoszlemowego Wimbledonu. Ostatnie lata to jednak przede wszystkim jego przedłużająca się walka z kontuzjami. Na kolejny mecz prawie 29-letniego zawodnika kibice czekają od listopada 2017 roku. Potem nie było mu już dane wystąpić w żadnym spotkaniu za sprawą kłopotów z kolanem.
"Ponad rok temu przeszedłem operację, a pół roku temu była mała poprawka - artroskopia" - przypomniał zawodnik.
W czwartek towarzyszył na korcie w Warszawie przygotowującej się do turnieju Grupy III Strefy Euro-Afrykańskiej Pucharu Davisa w Atenach reprezentacji Polski. Zapewnił, że na razie nie odczuwa bólu, a wykonane w poniedziałek badanie USG wypadło pomyślnie.
"Wracam. Postawili mnie już na nogi po tym długim okresie. Trenuję już od ponad miesiąca. Zobaczymy. Zaczynam się czuć fajnie. Na pewno jeszcze dużo roboty przede mną, ale do stycznia powinno być już wszystko w porządku" - zaznaczył.
W ciągu ostatniego roku kilkakrotnie przymierzał się do powrotu do rywalizacji, ale datę tę później za każdym razem przesuwał.
"Czy styczeń 2020 to wersja ostateczna? Taki jest plan. A tak definitywnie, to okaże się dopiero na początku 2020 roku. Wtedy będzie wiadomo, czy wrócę, czy nie. Ale plan jest taki, że trenuję, przygotowuję się. Jeszcze przez półtora miesiąca, może nieco dłużej, przede wszystkim skupiam się na zajęciach ogólnorozwojowych. A pod koniec października wyjeżdżam do Austrii na dwa miesiące" - relacjonował.
Janowicz, który za sprawą długiej przerwy w grze wypadł z listy ATP, po powrocie skorzysta z tzw. zamrożonego rankingu. "Będą to okolice 110-120. miejsca" - poinformował.
Spytany o to, w jakich turniejach będzie startował na początek, odparł, że nastawia się głównie na kwalifikacje imprez ATP.
"Eliminacje Wielkiego Szlema? Nie wiem. Na razie to jednak zbyt odległa perspektywa, by planować konkretne turnieje. Skupiam się bardziej na planie treningowym" - podkreślił.
Jak dodał, obecnie pozycja na światowej liście nie należy do jego priorytetów.
"Dla mnie najważniejsze, żeby rozegrać cały sezon w zdrowiu. Miejsce w rankingu to drugo-, a może nawet trzeciorzędna sprawa. Skupiam się na zdrowiu, bo to było moim największym problemem przez ostatnie dwa lata" - zaznaczył łodzianin.
Na pytanie o ćwierćfinałowe rozstrzygnięcia w trwającym obecnie wielkoszlemowym US Open odparł, że nie ogląda obecnie tenisa, by się nie denerwować. Przyznał też, że ostatnie dwa lata, szczególnie ubiegły rok, to nie był łatwy okres w jego życiu. W poradzeniu sobie z tym pomogło mu znacząco pojawienie się na świecie dziecka.
"Syn wypełnił dość sporą pustkę w moim życiu, która pojawiała się, gdy nie było w nim tenisa. Przyznam szczerze, że gdyby nie on, to byłoby mi ciężko mentalnie. Dzięki niemu moje życie było wypełnione, skupiłem się na synu, a nie na braku tenisa. Był moment w moim życiu, że głowa zaczęła mi już parować, bo myślałem tylko cały czas o tym kolanie. Najpierw operacja, potem rehabilitacja. Było tego za dużo" - nadmienił.
Janowicz nie traktuje jednak roli ojca w kategoriach motywacji do osiągania sukcesów na korcie.
"W tenisie osiągnąłem sporo. Nie powiem, że jestem definitywnie zadowolony. Na pewno chciałem osiągnąć jeszcze więcej. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Brak zdrowia zatrzymał moją karierę i muszę to zaakceptować. Największy mentalny dołek jest już jednak za mną. Jeżeli nie uda mi się wrócić z powodu kłopotów ze zdrowiem, to ok. O aspekt tenisowy się nie martwię. Jeżeli będzie zdrowie, będzie gra. Jeżeli nie będzie zdrowia, to nie będzie gry" - wskazał.
Skrytykował przy tej okazji organizacje tenisowe za tworzenie zbyt napiętych kalendarzy.
"Wyciskają z nas ostatnie soki. Grania jest zdecydowanie za dużo. Wprowadzają jakieś nowe, bezsensowne rozgrywki. Spowalniają korty i piłki, żeby to było ciekawsze dla widzów, żeby akcje trwały nie po pięć uderzeń w wymianie, ale po 35. Bardziej myślą o widzach i o oglądających tenis, a nie troszczą się o nas, zawodników" - ocenił.