W przeciwieństwie do Waltera, miał jowialny sposób bycia. Na mecze swojej drużyny mógłby jeździć czarną limuzyną z szoferem, ale wolał wsiąść do autokaru razem z piłkarzami. Potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji, z każdym znaleźć wspólny język - nawet z podpitym kibicem - i z każdego zrobić swojego przyjaciela. Nie był wyniosły, a to że lubiał latać w różne miejsca helikopterem, w jego przypadku można potraktować jak sympatyczną fanaberię.
W przeciwieństwie do Drzymały, nigdy nie traktował swojego klubu jako środka do zarabiania pieniędzy. Nie wykłócał się z posłami, że państwo bezczelnie go okrada każąc płacić zbrodnicze podatki. Cieszył się z tego, co ma. Czasami jak dziecko. Mówił, że jak Drzymała chce zarządzać swoim klubem od parkingu aż po gwizdek sędziego, to niech sobie zarządza. On nie ma na to czasu. Chce się nacieszyć. Ktoś kiedyś się go zapytał, po co mu drużyna piłkarska. "A po co ktoś zbiera znaczki?" - odpowiedział.
Pasji do sportu na pewno nie stracił. Stracił co najwyżej pasję do klubu, który jeśli był zabawką, to taką coraz bardziej zmurszałą. Pasji nigdy mu nie brakowało. Zanim wpadł na pomysł, który uczynił go milionerem, mył pociągi i pracował w centrali telefonicznej. Swoją karierę rozpoczął od rozwożenia gazet po sklepach Społem. Najpierw maluchem, potem wartburgiem i roburem. A potem to inni pracowali za niego. Teraz jest w setce najbogatszych Polaków.
Wojciech Kowalewski powiedział, że Klicki przypomina mu z zachowania właściciela Szachtara Donieck, Rinata Achmetowa. Jednak właściciel Korony, w przeciewieństwie do Achmetowa, interesował się polityką sporadycznie. Głównie wtedy, gdy trzeba było pozbyć się starych prezesów Korony, wybudować stadion dla klubu, a potem zlikwidować rasizm na trybunach. W tym ostatnim przypadku jednocześnie udowodnił, że potrafi w kilka miesięcy rozwiązać problem, który Walterowi może zająć kilka lat - pozbyć się niechcianych kibiców.
Oczywiście nie zawsze był nieomylny. Pawła Janasa lubił tak bardzo, że nie chciał go zatrudnić w roli trenera, bo nie miałby sumienia zwolnić go po kilku miesiącach. Zatrudnił go więc w roli dyrektora sportowego. Janas jednak, mimo wszystko, chyba jest lepszym trenerem niż dyrektorem.
Kilka razy zapłacił za swoją łatwowierność. Jeden z magazynierów okradał go przez lata, w sumie przywłaszczył sobie kilkaset tysięcy złotych. Jeden z wieloletnich współpracowników Klickiego jest zamieszany w aferę korupcyjną. Długo powtarzał swojemu pracodawcy, że wszystko jest w porządku. Pracujący kiedyś w Koronie Dariusz Wdowczyk też mu kiedyś mówił "panie prezesie, spokojnie, nie ma się co martwić, niech pan sobie wygodnie usiądzie i poogląda mecz"...
Relaksował się na kortach tenisowych, wycieczkach na Mazury i w kieleckim pubie Wall Street. Czasami grywał w piłkę (był kiedyś napastnikiem Błękitnych Kielce). Bywał na niemal każdym meczu reprezentacji Polski. Hodował też rybki. Raz na jakiś czas zajrzał do swojego klubu, ale na krótko. Nie ustalał składu, nie rozstawiał nikogo po kątach, nie krzyczał, że trzeba podnieść ceny biletów. Co najwyżej usiadł w kawiarence i ponarzekał, że daje za każde zwycięstwo 120 tysięcy złotych do podziału, a piłkarze zachowują się jak najwięksi filantropi świata... Tak, będziemy za nim tęsknić.
Ale po co już zaczynamy "grzebać" Klickiego? Przecież on jeszcze wróci. Gdy Korona, grająca w trzeciej lidze, znajdzie się w potrzebie...