Udało mu się za to świetnie wystartować, z czym we wcześniejszych biegach miał wielkie problemy. Zazwyczaj Noga wychodzi z bloków jako jeden z ostatnich.
"Takiemu wysokiemu wielbłądowi jak ja (Noga ma 196 cm wzrostu - red.) trudno jest szybko ruszyć, ale gdy się już rozpędzi, to biegnie jak byk z jednym rogiem. A że w finale nie mam nic do stracenia, to wystartuję jak byk z dwoma rogami" - mówił przed wyścigiem Polak.
Bardziej doświadczeni rywale nie przestraszyli się gróźb naszego reprezentanta, ale wkrótce może on być dla nich niewygodnym przeciwnikiem. Debiut w tak wielkiej imprezie jak igrzyska wyszedł mu znakomicie.
"Pobiegnę bez obciążeń, bo plan maksimum został wykonany. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, dużo zależy od dyspozycji organizmu. Płotki to loteria. Chwila nieuwagi, dekoncentracji i po tobie. Powalczę ponownie, tak jak w ćwierćfinale, z rekordzistą świata Kubańczykiem Dayronem Roblesem. Może się potknie? Oczywiście to żart, bo absolutnie mu tego nie życzę. Może pobiję rekord Polski?" - zastanawiał się Noga.
Nie udało się, ale pochodzący z Raciborza zawodnik w porównaniu z innymi naszymi biegaczami zrobił wczoraj najlepsze wrażenie. Występ męskiej sztafety 4x100 m skończył się już na pierwszej zmianie. Marcin Nowak źle przekazał pałeczkę Łukaszowi Chyle i dalszą część rywalizacji Polacy mogli obserwować jak kibice - opisuje "Fakt".
"Nie wiem, co powiedzieć. Patrząc po czasach, mogliśmy wygrać tę serię. Wszystko było dobrze, pałka była już w ręce, ale wypadła. Pogoda nie miała tu żadnego wpływu, pałka była sucha. Winny jest podający, więc chyba ja zawaliłem" - zastanawiał się Nowak.
"Wina jest po obu stronach. Ale też nie potrafię wytłumaczyć, co się stało" - dodał Chyła.