Od zeszłego czwartku tematem numer jeden w piłkarskim świecie pozostają wydarzenia ze Lwowa. Media i kibice przedstawiają kolejne scenariusze tej felernej nocy ze środy na czwartek, po której trzech reprezentantów zostało ukaranych. Oficjalnie szczegóły nie zostały ujawnione.

Reklama

Nam udało się ustalić, że piłkarze nie opuścili hotelu (jak to było pierwotnie przedstawiane), ale balowali w jednym z pokojów. Hotelowy monitoring uchwycił jak pijani zawodnicy na korytarzach przewieszają obrazy i generalnie dobrze się bawią, a jeden z nich śpi na sofie. Impreza skończyła się zaledwie kilka godzin przed planowanym na 9 rano spotkaniem z dziećmi z domu dziecka. Tajemnicą poliszynela jest też fakt, że nie tylko trzech zawieszonych brało udział w popijawie. Jednak Tylko tym udało się udowodnić złe zachowanie.

Niektóre media oburzone były faktem takiego nagłośnienia wydarzeń z Hotelu Opera. Mówiono i pisano, że to tuszowanie fatalnego występu naszych piłkarzy w spotkaniu z Ukrainą. We wtorek Beenhakker przeszedł jednak do ataku. "Poinformowałem o zawieszeniu piłkarzy tylko Michała Listkiewicza. Nie mam problemu z tym, że prezes podzielił się tą informacją ze swoim najbliższym otoczeniem. Mam jednak problem z tym, że Zbigniew Koźmiński poszedł z tym do dziennikarzy. Do dziś nie wiem po co to zrobił i czy występował jako rzecznik prasowy, czy członek zarządu" - oburzał się Beenhakker.

Koźmiński odpiera jednak zarzuty Holendra: "Niech pan Beenhakker się nauczy, że u nas w kraju nie dzwoni się do prezesa jak do kolegi, żeby sobie poplotkować. Uznaliśmy z prezesem, że jest to oficjalna informacja i, że nie można jej ukrywać. Jeżeli selekcjoner chciał zamieść wszystko pod dywan, to po co dzwonił" - pyta Koźmiński.

Reklama

Na razie wiadomo, że trio nie zagra w dwóch najbliższych eliminacyjnych meczach. Beenhakker potrafi jednak wybaczać i dawać drugą szansę. Udowadnia to chociażby sytuacja z Dariuszem Dziekanowskim, który już z raz został z kadry wyrzucony (wtedy wróble także ćwierkały o alkoholu). "Dwóch z winnych zrozumiało swój błąd i mnie przeprosiło. Mogę powiedzieć, że pokajali się w dwustu procentach. Jeden z nich na razie zrobił to, powiedzmy, w siedemdziesięciu" – mówił Beenhakker.

Nie trudno się domyśleć, że tą czarną owcą jest Boruc. Wszyscy wokół powtarzali (broniąc piłkarzy), że do sytuacji doszło już po meczu, więc kara jest nieadekwatna do winy. Beenhakker też się tym zajął: "Słyszę, że pili po meczu. Ja też byłem trenerem klubowym i wiem co to znaczy dostać zawodnika po zgrupowaniu reprezentacji, który nie nadaje się do gry w lidze, bo jest tak przemęczony. Oni są odpowiedzialni za swoje zachowanie. Mają po 20-kilka lat. Mają pieniądze, robią to co kochają. Nie muszą pić do nieprzytomności. Leżeć na plecach nie mogąc się ruszyć i nie pamiętając jak mają na imię".

Dość wyraźna sugestia, że w Operze było naprawdę gorąco.

Reklama

Selekcjoner wyraźnie się wzburzył zapytany o to, po co fatygował w ogóle Boruca z Glasgow, a nie dał mu wystąpić nawet przez minutę. "Co to znaczy, że wielki pan Artur nie może być normalnym członkiem kadry? Jakoś nie pytaliście czemu w ogóle powołałem Fabiańskiego, gdy Boruc bronił. Powiem prawdę. Mieli zagrać po 45 minut, ale mecz tak się fatalnie ułożył, że musiałem dokonać zmian w polu. Bramkarz nie był problemem".

Holender zaprzeczył też, że podczas Euro doszło do przepychanki między Fransem Hoekiem, który chciał przed spotkaniem z Austrią odstawić Boruca od składu, a Dziekanowskim. "Nic takiego nie miało miejsca. To kolejna bajka".

Ktoś musi więc w tej sytuacji kłamać. Dziekanowski bowiem twierdzi, że doszło do rękoczynów (już niedługo w Dzienniku wywiad z byłym asystentem). Na konferencji Holender zapowiedział też pierwszy proces: "Panem Osuchem, który zarzuca mi handel piłkarzami, zajmie się mój prawniK".

Już dawno w polskiej piłce nie było tak gorąco. Szkoda tylko, że emocja są zgoła niesportowe. Czy po Słowenii i San Marino wszystko wróci do normy? Tylko sześć punktów - o które osłabionej kadrze wcale nie musi być tak łatwo – sprawi, że sytuacja sie uspokoi.