To jakaś epidemia! Prawdziwy pomór, żniwo bardziej obfite niż świńska grypa. Najdziwniejsze jednak, że ta plaga kontuzji zbiegła się w czasie z urlopami. Wyjazd, by reprezentować swój kraj, dodać sobie dwa mecze w pierwszej reprezentacji do piłkarskiego CV, okazał się jednak mniej kuszący od wylegiwania się na przyhotelowym basenie na Majorce, czy w Egipcie (nie ma co się łudzić, że urlopy naszych milusińskich wyglądają ciekawiej).

Reklama

Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie 10 zgłoszonych niedyspozycji to zwykłe symulki i wypięcie się na reprezentację. Kilka przypadków jest jednak bardzo podejrzanych, a nieoficjalne rozmowy z kilkoma osobami ze sztabu reprezentacji mocno w tej teorii utwierdzają. Podobno wściekły na symulantów jest też selekcjoner Leo Beenhakker - czemu zresztą trudno się dziwić.Prawdopodobnie przy kolejnych powołaniach dowiemy się czyje tłumaczenia wydały się Holendrowi zbyt mocno naciągane - tych nazwisk po prostu zabraknie na liście zaproszonych na kadrę.

Największą zmorą dziennikarza sportowego są odpowiadający wytartymi do granic możliwości sloganami piłkarze. W co drugim wywiadzie pada nieśmiertelne "damy z siebie wszystko", albo "tworzymy zgrany kolektyw". Najczęściej darujemy państwu takie i podobne zdania i po prostu ich nie publikujemy, starając się nie robić jednak z naszych rozmówców ćwierćinteligentów. W przypadku wyjazdu na kadrę można być pewnym, że panowie piłkarze będą opowiadać o "dreszczu emocji przy słuchaniu hymnu", a także o "niesamowitym honorze jakim jest występ z białym orłem na piersi". Koniecznie z "białym orłem na piersi" - te nieśmiertelne określenie musi paść.

Skoro słowa nie idą w parze z czynami (tyczy się również "dawania z siebie wszystkiego"), to mam propozycję, by już skończyć z tą maskaradą. Skoro kilku piłkarzy wybiera wakacje, zamiast "białego orła na piersi", to lepiej niech powiedzą to otwarcie. A nie uciekają w dyplomatyczne choroby, by za kilka tygodni, czy miesięcy, dalej powtarzać te śmieszne slogany męcząc siebie (sami nie wierzą w to co mówią), czytelników i nas - dziennikarzy.

Reklama

Niestety w tej chwili ta reprezentacja, która poleciała do Afryki bardziej przypomina kadrę B, albo reprezentację ligi polskiej. W ostatniej chwili trzeba było ściągać mieszkającego w Warszawie (a więc najbliżej Okęcia) Marcina Komorowskiego z Legii. Dobrze przynajmniej, że działacze bardzo poważnie potraktowali afrykańską eskapadę i nie tylko zgłosili się silną grupą, ale jeszcze wzięli małżonki...