Ten turniej to wielkie święto dla miejscowej ludności. Wiele osób idzie pieszo nawet kilkadziesiąt kilometrów, żeby popatrzeć na krwawą bijatykę. A jest co oglądać. Bokserzy się nie oszczędzają. Tu nie liczy się taktyka. Atakują z pasją i wściekłością, żeby jak najszybciej znokautować rywala. Walczą, dopóki rywal nie będzie miał już dość. Dlatego pojedynki trwają czasem dłużej niż na zawodowych ringach...
Najlepsi wiedzą jak zrobić wrażenie na oszalałej publice. Im bardziej chaotycznie zadają ciosy, im większe robią zamieszanie, tym głośniej krzyczą kibice. Wielu fanów nie wytrzymuje napięcia i wyrywa się, żeby wspierać swoich faworytów. Wtedy do akcji wkraczają ważni członkowie plemion, którzy rózgami szybko robią porządek. I walki mogą trwać dalej. Aż do wyłonienia zwycięzcy. A ten - oprócz wielkiej chwały - może szczycić się, że pokonani przez niego rywale... utracą szacunek swoich żon.
Potworny kurz, wrzeszczące tłumy, a w centrum - na wielkim placu - półnadzy śmiałkowie okładają się na gołe pięści. Takie walki raz do roku odbywają się w jednej z prowincji Republiki Południowej Afryki. Już od 300 lat! Bokserzy-amatorzy walczą o sławę i szacunek wśród miejscowych plemion.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama