Na rozegrane w ostatnią sobotę zawody w Vikersund przyszło 20 tysięcy ludzi, a Norwegowie już obwieścili początek jacobsenomanii. Również Niemcy porównują zainteresowanie tym skromnym chłopakiem do tego, co w najlepszych momentach kariery przeżywali Martin Schmitt czy Sven Hannawald.
Gospodarze nie zauważyli tylko, że sporą część kibiców pod skocznią w Vikersund stanowili... Polacy pracujący w Norwegii. Nasi kibice przyjechali tam dopingować swojego ukochanego Małysza. Jacobsen rozdaje mnóstwo autografów, a licznik odwiedzin jego internetowego pamiętnika co dzień bije rekordy. Ale choć dla norweskiego skoczka popularność staje się coraz bardziej męcząca, dopiero w najbliższy weekend przekona się, jak wiele brakuje mu jeszcze do Małysza.
W tym roku na oba konkursy w Zakopanem sprzedano ponad 50 tysięcy biletów! Nawet drugie tyle kibiców, dla których zabrakło wejściówek na Wielką Krokiew, tradycyjnie obejrzy zawody, stojąc przy drodze prowadzącej na skocznię. "Takiej atmosfery nie ma nigdzie indziej" - podkreśla w rozmowie z "Faktem" Małysz. "Zawsze czuję wsparcie tych tysięcy kibiców. Kiedy siadam na belce i słyszę te wszystkie trąbki i wrzawę, przechodzą mnie niesamowite dreszcze" - mówi nasz skoczek.
Norwegowie zwariowali na punkcie Andersa Jacobsena. Latający hydraulik, który wygrał Turniej Czterech Skoczni i jest liderem Pucharu Świata w skokach narciarskich, błyskawicznie zyskał tysiące fanów. Ale dopiero gdy przyjedzie do Zakopanego, zobaczy, jak kocha się największego mistrza - Adama Małysza.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama