Finał w Wiedniu to był wasz czwarty od sierpnia mecz o główną nagrodę, a drugi wygrany. Wróciliście do dawnej formy?
Rzeczywiście, te wyniki to nie przypadek. Bardzo się ostatnio poprawiliśmy. Gdyby nie pech i błędy z początku sezonu, bylibyśmy dzi znacznie wyżej w rankingu. Może nawet znów szykowalibyśmy się do Masters Cup w Szanghaju.

Dziś już nie macie na to szans? Na razie pewne awansu mogą być tylko dwie najlepsze pary w rankingu.
Klamka jeszcze nie zapadła, ale nasze szanse są bardzo małe. Chcąc z dzisiejszego 11. miejsca dostać się do najlepszej ósemki, musielibyśmy wygrać w tym tygodniu Masters Series w Madrycie, a potem awansować do finału w Paryżu. Ciężko będzie. Ale nic straconego, jest przecież przyszły sezon. Masters Cup 2008 to będzie nasz cichy cel. Obecne zwycięstwa traktujemy jako dobry prognostyk. Na początku roku nie będziemy mieć żadnych punktów do obrony. Właściwie możemy tylko awansować. Przynajmniej do końca lipca, bo właśnie wtedy w Sopocie znów zaczęło nam wychodzić.

Zagraliście wtedy razem po miesięcznej przerwie. Rozstanie na czas turniejów na trawie bardzo dobrze wam zrobiło.
Po efektach widać, że tak. Odpoczęliśmy od siebie, dzięki temu lepiej się dogadujemy, mamy świeże spojrzenie. Myślę, że pociągniemy na tej fali przez trzy turnieje, które zostały do końca sezonu.

Wprowadziliście jakieś poważne zmiany w taktyce?
Staramy się teraz jak najszybciej podchodzić do siatki. Atak to jedyny sposób wygrywania z najlepszymi. Gra przy siatce nigdy nie była naszą mocną stroną, ale stosujemy ją, nawet gdy nie za bardzo nam wychodzi. Już nie zostajemy z tyłu i nie dajemy się bezkarnie atakować. To my przejmujemy inicjatywę. Czasem też zamieniamy się stronami na korcie - ja "returnuję" ze strony Marcina i odwrotnie. Dużo jeszcze musimy poprawić, ale różnica między nami a graczami z czołówki stopniowo się zmniejsza.

Czy ten fatalny początek sezonu czegoś was nauczył?
Na pewno. Dziś wiem, że jeśli przytrafią nam się podobne sukcesy jak w 2006 roku - zaczęliśmy od półfinału Australian Open, a skończyliśmy awansem do Masters Cup - podejdziemy do nich znacznie spokojniej. Wtedy po prostu nie wytrzymaliśmy presji. Oczekiwaliśmy nie wiadomo jakich wyników, ale nic z tego nie wyszło i stąd rozczarowanie. Tym razem nie będziemy kierować się emocjami.

Czy ktoś wam pomógł w sformułowaniu tego wniosku, może jakiś psycholog?
Sami do niego doszliśmy, wystarczyło trochę czasu na refleksję.