W ostatniej kolejce Bundesligi jego Arminia przegrała na wyjeździe z Eintrachtem Frankfurt. Po meczu był wściekły na fanów swojego zespołu. "Przeprowadziliśmy męską rozmowę. Tylko wspólnie możemy coś osiągnąć. Nie może być wojny między kibicami a zespołem. To niedopuszczalne. Szczególnie w takim momencie, gdy źle nam idzie. Przez te ciężkie momenty musimy przejść razem. Nie zawsze jest fajnie, nie zawsze się wygrywa i zdobywa piękne bramki, bo wtedy łatwo się śpiewa i skanduje nazwiska bohaterów. Teraz potrzebne jest nam wsparcie! Dlatego ci chłopcy, którzy za nami jeżdżą, muszą zdać sobie z tego sprawę" - mówi Artur Wichniarek.
Wichniarek opuszczał boisko ze zszarpanymi mocno nerwami. Nie tylko pokłócił się z kibicami, ale także z... sędzią spotkania. "On był największą katastrofą tego meczu. Swoim poziomem sędziowania pokazał, że absolutnie nie zasłużył na Bundesligę. Jeśli tak sędziowałby w Polsce, to wszyscy podejrzewaliby, że jest w ekipie <Fryzjera>, a po meczu zabraliby go na przesłuchanie do Wrocławia" - grzmiał Wichniarek.
Polak przyznał, że jest mocno zmęczony dużą dawką meczów w ostatnich dniach. "Jestem totalnie zajechany. Muszę troszkę odpocząć" - powiedział i ocenił krótko swój występ w spotkaniu z Czechami. "Na pewno nie był to za fajny mecz dla napastników. Jeżeli napastnicy nie mają sytuacji, to ciężko się pokazać, choć nie tylko ja nie miałem okazji, inni atakujący również. Ale wygraliśmy 2:0 z silnymi Czechami i to się liczy" - podkreślił.
"Ciężko jest ocenić przydatność piłkarza do danego zespołu po jednym spotkaniu. Jeśli trener uzna po przeanalizowaniu meczu, że się do reprezentacji nie nadaję, to więcej mnie nie powoła. Ja będę starał się nadal strzelać gole w Bundeslidze, grać dobrze" - zapowiada Artur w rozmowie z "Faktem".
"Co Leo Beenhakker powiedział panu, gdy żegnaliście się na Cyprze?" - pytamy na koniec Wichniarka. "Do zobaczenia za cztery lata. Żartuję, żartuję!" - kończy napastnik