Najbliżej brązowych medali były wczoraj kobieca czwórka podwójna oraz męska dwójka. Paniom do miejsca na podium zabrakło 0,047 sekundy. Panowie byli za wolni o 0,078 sekundy. Adam Seroczyński i Mariusz Kujawski pretensje mogą mieć jednak tylko do siebie. Gdyby nie dali rywalom niespodziewanych forów, tylko popłynęli na poważnie od samego startu, spokojnie byliby się w pierwszej trójce. Niestety, wicemistrzowie świata za późno zabrali się za walkę o medal. W połowie dystansu byli nawet na miejscu gwarantującym brąz, ale pościg kosztował ich tyle sił, że nie byli w stanie obronić się przed atakiem Włochów i dotarli na metę na 4. miejscu.
"Nie będę się tłumaczył z tego, że byłem czwarty, a nie trzeci. Ten finisz mieliśmy przećwiczony na mistrzostwach świata, na treningach. Został wykonany jak należało. Po prostu rywale byli lepsi. Już od dwusetnego metra płynęliśmy na sto procent. Cieszyłem się, bo łatwo przeszliśmy Węgrów. Myślałem, że da to miejsce medalowe, a na mecie okazało się inaczej. Włosi sprawili niespodziankę. Oni jakoś dziwnie zawsze na igrzyska potrafią się zmobilizować..." - nie krył zaskoczenia Seroczyński.
Na szczęście dla wiecznie zdziwionych naszych zawodników igrzyska już się kończą i nie będziemy musieli przeżywać kolejnych porażek polskich sportowców. Tylko jak tu wymazać z pamięci takie "popisy" biało-czerwonych jak eliminacyjny bieg sztafety 4x100 metrów mężczyzn? Opowiadający przed startem banialuki o sposobie na pokonanie Jamajczyków sprinterzy odpadli z rywalizacji już po stu metrach, gubiąc pałeczkę na pierwszej zmianie! Łukasz Chyła wyruszył tak szybko, że dobiegający do niego Marcin Nowak nie zdołał podać mu pałeczki. Igrzyska skończyły się po kilkunastu sekundach. Wściekły na kolegów nieudaczników Marcin Jędrusiński nawet nie chciał komentować występu sztafety - czytamy w "Fakcie".
"Niech się wytłumaczą ci, którzy tak „pięknie” pobiegli" - rzucił tylko. "Bohaterowie" nic sensownego powiedzieć nie potrafili, a najbardziej rozmowny okazał się Dariusz Kuć, który zamiast finiszować na ostatniej zmianie, spacerkiem wrócił do szatni.
"Człowiek trenuje, płuca wypluwa, goni jak wariat po górach i dostaje taki cios. Zdarzyło mi się to już trzeci raz. W ubiegłym roku podczas młodzieżowych mistrzostw Europy, miesiąc później w mistrzostwach świata w Osace i teraz w Pekinie" - żałował Kuć.
Podobno Polacy przed najważniejszym startem w tym sezonie zmiany trenowali do znudzenia, a ten element wyścigu miał być ich atutem.
Kamila Skolimowska, mistrzyni olimpijska w rzucie młotem sprzed 8 lat, w Pekinie startowała z urazem biodra i przepukliną. Efekt? W konkursie, w którym zdecydowała się wystąpić na własne życzenie, nie zaliczyła żadnej z trzech prób.
"Doktor Robert Śmigielski na głowie stawał, by mi pomóc. Zastrzyki po części skutkowały, jednak poniesionych wcześniej na treningach strat nie dało się odrobić. Ostatnio zamiast wykonywać kilkanaście rzutów, ograniczałam się do trzech, czterech. Wiedziałam, że to może się skończyć tak, jak się skończyło, ale dopóki chodzę, nie lubię się poddawać" - tłumaczyła Skolimowska.
Na kolejne igrzyska na pewno pojadą lepiej przygotowani do takich imprez... działacze. Tacy amatorzy, jak wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Jerzy Sudoł, który "zmęczony" dyskusjami o formie naszych sportowców zasnął pod jednym z drzew rosnących w wiosce olimpijskiej, szansy reprezentowania kraju za granicą podobno więcej nie dostaną. Biało-czerwony dres i orzełek na piersi do czegoś przecież zobowiązują. Selekcja olimpijczyków przed następnymi igrzyskami w Londynie powinna być pod każdym względem zdecydowanie ostrzejsza.