"Ja naprawdę nie jestem Jezusem Chrystusem, choć moje inicjały to także JC" - mawia o sobie w wywiadach dla wschodnich gazet Couceiro. W ten sposób Portugalczyk stara się tonować nastroje na Litwie, gdzie po dwóch wielkich sukcesach - z klubem i reprezentacją - traktuje się go niczym mesjasza, który zbawi tamtejszy futbol. "Trenerowi nie podoba się to całe zamieszanie wokół jego osoby. Jest człowiekiem skromnym, może aż za bardzo" - ocenia obrońca Adrian Mrowiec, który pracował z Couceiro w FBK Kowno.
Nieśmiałość to jedyna cecha Portugalczyka, która odróżnia go od butnego Jose Mourinho. Panów łączy za to wiele elementów: są do siebie fizycznie podobni, są w podobnym wieku (Couceiro ma 46 lat, trener Interu jest o rok młodszy), obaj preferują też treningi typowo piłkarskie, pełne strzałów, dryblingów i niuansów taktycznych. "Gdy Coucero przyszedł do Kowna i zobaczył jak trenujemy, to złapał się za głowę. Powiedział, że mamy zajęcia charakterystyczne dla lekkoatletów, a nie piłkarzy. Następnie kazał nam ćwiczyć z futbolówkami i nauczył nas gry w ustawieniu 4-4-2. Sukcesy litewskiej piłki to tylko i wyłącznie jego zasługa" - opowiada Mrowiec.
Zanim Couceiro trafił na Litwę, pracował w ojczyźnie. Tu jego losy układały się bardzo różnie - w 2004 roku uznano go za nieudacznika, bo spuścił do drugiej ligi Alvercę. A już dwanaście miesięcy później Jose cieszył się z tytułu... trenera sezonu. Jakim cudem? Bo zdobył z przeciętną Vitorią Setubal puchar Portugalii, wygrywając w porywającym finale 2:1 z Benfiką Lizbona. Taki sukces nie mógł przejść bez echa - na początku 2005 roku działacze FC Porto nakłonili Couceiro do podjęcia pracy w ich klubie. Widzieli w nim następcę Jose Mourinho. Niestety, nowy szkoleniowiec zawiódł - zdobył zaledwie drugie miejsce w lidze, za Benfiką. Dzień po zakończeniu sezonu uniósł się honorem i odszedł z klubu zaledwie po czterech miesiącach pracy. Potem zaliczył epizod z kadrą do lat 21 i przyjechał na Litwę.
W Kownie Couceiro mógłby żyć jak król i podróżować za darmo taksówkami, nie płacić za posiłki w najbardziej ekskluzywnych lokalach, a także cieszyć się zniżkami w sklepach z markową odzieżą. Portugalczyk nie zgadza się jednak na te wszystkie udogodnienia. Ciągle jest skromny i spokojny.
Do bólu często powtarza mediom, że to dopiero początek drogi litewskich piłkarzy na szczyt. Samym zawodnikom też nie pozwala odpłynąć. Gdy za długo cieszyli się ze zwycięstwa z Rumunią, Couceiro sprowadził ich na ziemię jedną wypowiedzią. "Panowie, profesjonalistom nie przystoi się zachowywać aż tak euforycznie. Cieszycie się jakbyście już wygrali eliminacje, a tymczasem za wami dopiero jeden udany mecz!" - krzyczał selekcjoner. A następnie przyznał dziennikarzom, że... nie wierzy w zwycięstwo w dzisiejszym meczu z Austrią. "Myślę, że zremisujemy to spotkanie. Moim piłkarzom brakuje doświadczenia, by zagrać dwa mecze z rzędu w ciągu kilku dni na wysokim poziomie" - oznajmił Portugalczyk, którego dziennikarze i piłkarze w ojczyźnie, a także na Litwie bezustannie porównują go do Mourinho. Couceiro, jak mówi Mrowiec, strasznie się tym faktem denerwuje. "Mam swój styl, który jest niepowtarzalny, nie lubię być z nikim porównywany" - mówi.