Decyzja sędziów nie była jednak jednogłośna: dwóch wskazało na wygraną Pacquiao (116:112, 115:113), a jeden przyznał remis (114:114).

Było to trzecie starcie Filipińczyka z Marquezem i ponownie "PacMan" miał bardzo trudną przeprawę: w 2004 roku zremisował, a w 2008 wygrał minimalnie. Meksykanin twierdził za każdym razem, że został skrzywdzony przez arbitrów.

Reklama

Historia powtórzyła się w sobotę na ringu w kasynie MGM. Po końcowym gongu Marquez podniósł ręce w geście triumfu, ale po chwili czekał go zimny prysznic. niekorzystny werdykt arbitrów wywołał furię licznych kibiców meksykańskich. Przemawiającego po walce przez mikrofon Pacquiao zagłuszyły gwizdy.

"Dla mnie jest jasne, że wygrałem tę walkę, ale rozumiem fanów Marqueza. Są rozczarowani" - powiedział Pacquiao. Z kolei Marquez znów poczuł się oszukany. "Ukradli mi zwycięstwo" - skomentował.

Nawet promotor obu pięściarzy, słynny Bob Arum nie krył konsternacji. "Trzeba doprowadzić do czwartej walki, która wyłoniłaby niekwestionowanego mistrza" - powiedział Arum. Pojedynek miałby się odbyć w maju 2012 roku.

32-letni Pacquiao, bohater narodowy Filipin, odniósł piętnaste z rzędu zwycięstwo, a 54. w karierze. Jest niepokonany od pięciu lat. Dokonał sztuki nie notowanej w historii pięściarstwa, sięgając po pasy mistrzowskie w ośmiu kategoriach, od muszej do junior średniej.

Walkę poprzedziła uroczystość przypominająca Joe Fraziera, byłego mistrza świata wagi ciężkiej, który zmarł w poniedziałek w Filadelfii na raka wątroby. Ringowy gong zabrzmiał dziesięć razy, a ponad 16 tys. kibiców minutą ciszy uhonorowali pierwszego boksera, który wygrał z Muhhamadem Ali.