W ubiegłym sezonie Heidfeld był w mistrzostwach świata piąty, a Kubica szósty, tylko dlatego że Polak miał słabego inżyniera i kiepsko przygotowany bolid. Teraz, gdy obaj kierowcy mają takie same szanse na starcie, nie ma już wątpliwości, kto jest lepszy. W dotychczasowych pięciu wyścigach Kubica był cztery razy przed Niemcem, a gdyby nie zderzenie z Kazuki Nakajimą w Australii, mogło być 5:0. W kwalifikacjach do tegorocznych Grand Prix Robert pokonał Nicka już pięciokrotnie. Heidfeld nie dość, że zawsze startował za naszym kierowcą, to zwykle dzieliło ich kilka miejsc.
"To przegrywanie z Kubicą już mnie denerwuje" - przyznał Nick w ostatnią sobotę. "On jeździ jednak teraz bardzo szybko, jest mocny i dobrze rozumie się z bolidem. Sezon jest długi i dorwę Roberta" - odgraża się Niemiec, ale jest coraz bardziej zdenerwowany. Narzeka na to, że opony zbyt wolno mu się nagrzewją. "Popracuję nad swoją jazdą" - obiecuje.
Ale nieprędko będzie cieszyć się z pokonania Kubicy. Dwa najbliższe wyścigi - w Monte Carlo (25 maja) i Montrealu - odbędą się na torach ulicznych, które nasz kierowca bardzo lubi. Tam powinien zwiększyć swoją przewagę nad Heidfeldem. Niemiec czuje niepokój także dlatego, że jeśli będzie słabo jeździł, to w następnym sezonie zostanie bez pracy - pisze "Fakt".
Bezrobociem nie musi martwić się za to Robert. Zainteresowane zatrudnieniem Polaka są inne zespoły, ale szefowie BMW wyraźnie podkreślają, że mają prawo pierwsi podpisać z nim umowę na kolejny sezon. Taka klauzula została zawarta w dotychczasowym kontrakcie. I Niemcy zamierzają z niej skorzystać. To oznacza, że bez zgody BMW Kubica dopiero w 2010 roku mógłby zmienić team.
Niedawno Mario Theissen, szef BMW, stwierdził, że nie musi mieć Niemca w zespole. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie pod adresem Heidfelda.