Po niesamowitych emocjach w pierwszym meczu i wygranej dopiero po dogrywce, tym razem wszystko przebiegło zgodnie z przewidywaniami. Będący faworytami "Wojownicy" nawet przez moment w niedzielę nie przegrywali.
Curry był najlepszym zawodnikiem na parkiecie. Uzyskał 33 punkty, osiem asyst i siedem zbiórek. Z dystansu trafił w dziewięciu z 17 prób. Tyle samo "trójek" trafili łącznie wszyscy zawodnicy gości i potrzebowali na to aż 27 rzutów.
Cavaliers chwilami zmniejszali stratę do zaledwie kilku punktów, ale na przejęcie inicjatywy zwykle nie pozwalał im Curry. Celnymi rzutami "za trzy" z najróżniejszych pozycji wywoływał wrzawę na trybunach.
Po prostu był niesamowity. Trafiał zawsze, gdy najbardziej tego potrzebowaliśmy - komplementował podopiecznego trener Steve Kerr.
Dla zwycięzców 26 pkt dołożył Kevin Durant, który miał także dziewięć zbiórek i osiem asyst. Klay Thompson na swoim koncie zapisał 20 pkt.
Wśród Cavaliers tradycyjnie prym wiódł LeBron James. Tym razem uzyskał 29 pkt, 13 asyst i dziewięć zbiórek. Kevin Love natomiast miał 22 pkt i 10 zbiórek.
Dwa kolejne mecze odbędą się w Cleveland - w środę i w piątek.
W finale po raz czwarty z rzędu grają te same drużyny, co ma miejsce pierwszy raz w historii. W 2015 roku Warriors wygrali 4-2, w kolejnym ulegli 3-4, a następnie po ściągnięciu Duranta zwyciężyli gładko 4-1.