Co się więc stało? "Emocje mocno wzięły górę nad elementami technicznymi. Wielkie szczęście jednak, że koledzy również nie dopisali. Byłem spięty i zdenerwowany, ale cieszę się, że to się tak skończyło" - dodał mistrz olimpijski z Sydney.

To jest trzeci medal mistrzostw świata w dorobku Ziółkowskiego. W 2001 roku zdobył złoto w Edmonton, cztery lata później w Helsinkach sięgnął po brąz i ponownie po czterech latach ma srebro.

Reklama

"Wychodzi na to, że następny musi być w 2013 roku w Moskwie. Tylko jakiś inny kolor muszą mi wymyślić" - śmiał się.

Dwunastokrotny mistrz Polski nie chciał porównywać swojego medalu z tym Tomasza Majewskiego (AZS AWF Warszawa). "Niby kolor ten sam, ale wynikowo dzieli nas przepaść. Tomek pchnął prawie 22 metry kulą, a ja dopiero 79,30 m młotem. To jest jeszcze bez szału. Rezultaty ciężkie do porównania, a krążki takie same".

Ziółkowski przyznał, że "zaniepokoiło mnie trochę jak oddałem bardzo dobre dwa rzuty próbne. To mi się nie zdarza, ale potem okazało się, że nie jest tak źle". Jak podkreślił "w tym sukcesie jest wielka zasługa mojego trenera Krzysztofa Kaliszewskiego. On jest moim przyjacielem i sądzę, że wybraliśmy bardzo dobrą drogę współpracy".

Czy musiał brać przed konkursem, słynne już leki przeciwbólowe, bez których nie mógł rywalizować u swojego poprzedniego szkoleniowca Białorusina Piotra Zajcewa? "Przed południem ich nie użyłem, ale na pewno będą mi potrzebne po poniedziałkowym sukcesie" - mrugnął okiem.