„Nic się nie stało. To są zawody i myślę, że wstydu nie było, bo przynajmniej walczyłem. Dawałem z siebie to, co mogłem. Podrzut niezaliczony, ale nie oszukujmy się, samo to, że tu jestem, że się pozbierałem po tym wszystkim, co mnie spotkało, to już jest sukces. Starałem się na pomoście pokazać, to co wytrenowałem. To jest sport, raz się wygrywa i zdobywa medale, a raz się przegrywa. Przegrać po walce, to nie jest żadna przegrana” – ocenił brązowy medalista olimpijski sprzed czterech lat.
Startujący w kat. 105 kg Bonk faktycznie dużo przeszedł. Nie tylko w swojej sportowej karierze, ale także w życiu osobistym. „Wizyta” na pomoście w Rio była jego ostatnią. Teraz – jak sam powiedział – czas na odpoczynek.
„Nie oszukujmy się. Mam swoje lata. Nie żałuję, że ta kariera w ten sposób się kończy. Mogłem zająć szóste czy siódme miejsce, ale patrzcie na to, co ja zrobiłem w ciężarach. Medale mistrzostw Europy, świata, igrzysk. Teraz jest czas na młodszych zawodników. A ja odpocznę sobie, siądę z boku i zacznę kibicować” - dodał.
Na temat dopingu wypowiadać się nie chciał, choć doskonale sam wie, że może jeszcze dojść do przetasowań po kolejnych testach antydopingowych.
„Nie wiem, czy zawodnicy, którzy zdobyli medale są czyści. Ciężary są takie, a nie inne. Zdarzają się sytuacje, że zawodnicy z dziewiątego miejsca, chociażby w Londynie awansują na czwarte, więc jest prawdopodobne, że Arek Michalski, który tutaj był siódmy, za parę lat przesunie się na pozycję medalową. Ja już krążka nie zdobędę, ale ja go już mam i z tego jestem dumny” - zaznaczył.
W strefie mieszanej, gdzie dziennikarze spotykają się z zawodnikami, Bonk nie wyglądał na zmartwionego. Uśmiechał się, żartował, ale i był zmęczony.
„Coś się zaczyna, coś się kończy. Trzeba podnieść głowę i iść dalej przez życie. Sport to jest pewien etap, który się zakończył i tyle. Będę teraz odpoczywał, zacznę korzystać z życia. Przez tyle lat byłem ograniczony, wielu rzeczy nie mogłem, bo treningi, zgrupowania. Teraz chwilę odpocznę, a później zapiszę się do powiatowego urzędu i poszukam pracy. Zacznę żyć jak normalny człowiek. Rozpakuję w końcu wszystkie swoje torby i zamieszkam w domu, bo byłem tam póki co gościem. Mam wspaniałą żonę i dzieci, więc mam co tam robić” - zapewnił.
Gdy dotarła do niego wiadomość o stosowaniu dopingu przez braci Tomasza i Adriana Zielińskich poczuł wstyd. Obaj zostali wycofani z ekipy olimpijskiej, opuścili wioskę i wrócili do kraju. Mieli startować w kat. 94 kg.
„Nie chcę się wypowiadać na ten temat, bo to jest ich sprawa. Ja nie wiem, czy oni cokolwiek brali, czy nie. Powinno się to wyjaśnić. Fakty są takie, że są zawieszeni. Z czym ja mam dyskutować?” – zapytał.
Na pytanie, czy jego przyjazd do Rio nie był bardziej za zasługi, aniżeli wskazywałyby to jego wyniki, odpowiedział:.
„Trenowałem tak, a nie inaczej. Warto było przyjechać do Rio, pewien etap się skończył. Wiem, że walczyłem na każdych treningach. Było ciężko, ale nie ma tragedii, więc wstydu nie ma. Nie czuję się tak, jakbym przyjechał tutaj za zasługi. Ciężary jakie dźwigałem na treningach były przyzwoite. W Polsce wśród seniorów nie ma wielu zawodników, którzy mogliby tu zająć miejsce choćby w czołowej ósemce” - uważa.
We wtorek ma zostać przez zarząd PZPC przyjęta dymisja prezesa Szymona Kołeckiego. Bonk na razie nie chce zajmować tego stanowiska.
„Już pół roku temu słyszałem plotki, że będę kandydował na prezesa. Nie, nie będę na razie tego robić. Ja miałbym być prezesem? Nie oszukujmy się. Trzeba mieć jakieś pojęcie, a ja całe życie dźwigam tylko ciężary. Ewentualnie kiedyś w przyszłości stopniowo bym do tego dążył. Najpierw może powinienem dostać się do zarządu związku, by wszystko przyswoić. Myślę, że prezes powinien mieć przede wszystkim pojęcie i wiedzę” - podkreślił.
W kat. 105 kg startował także Michalski. Zajął siódme miejsce, a w dwuboju uzyskał 400 kg. Wygrał reprezentant Uzbekistanu Rusłan Nurudinow – 431 kg. Polacy nie mają już więcej reprezentantów w podnoszeniu ciężarów.