– Pracuję w tej branży od półtora roku i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że rok 2009 był dla niej bardzo trudny. Wielki biznes omijał naszą branżę. Tylko dwóm klubom udało się podpisać znaczące umowy sponsorskie, które de facto musiały zostać rozwiązane bądź zawieszone w styczniu 2010 r. w następstwie wejścia w życie ustawy hazardowej – mówi nam Mariusz Jurczewski, marketing manager w Jagiellonii Białystok.
Najwięcej pieniędzy z umowy ze sponsorem głównym otrzymuje Lech Poznań (s.Olivier – 4 – 4,5 mln zł rocznie), najmniej – Polonia Bytom (ok. 500 tys. zł). Ponadprzeciętne umowy, jeśli chodzi o ich wartość, posiadają m.in. Ruch Chorzów (Tauron Polska Energia – 2 mln zł za sezon) i Arka Gdynia (Polnord – również 2 mln). Średnią dla całej ligi, która nie przekracza 1 mln zł za sezon, psują kluby, którym w ogóle nie udało się podpisać takiej umowy, np. Polonia Warszawa, sponsorowana przez firmę właściciela klubu J.W. Construction, Jagiellonia z logo miasta Białystok na koszulkach czy Korona, której jednym z głównych sponsorów wciąż pozostaje miasto Kielce.
W niektórych przypadkach potencjalnych inwestorów zniechęca brak infrastruktury stadionowej. Jeśli z obiektem i frekwencją wszystko jest w porządku, to problemem staje się korupcyjna przeszłość klubu. – Rzeczywiście, firmy też na to patrzą w perspektywie inwestowania w naszą drużynę – mówi rzecznik prasowy Korony Kielce Paweł Jańczyk. – Nie pomagają nam też przeciętne wyniki sportowe. Cały czas szukamy głównego sponsora, ale mogę powiedzieć, że nie jest to łatwe.
Często przyczyny braku sponsora głównego są bardziej prozaiczne – nieprofesjonalny dział marketingu czy nawet niewystarczające znajomości i kontakty w branży.
– Uważam, że mimo wszystko to decydujący czynnik. Ważny jest ten pierwszy kontakt, pierwsze otwarcie drzwi. Nie będziemy wysyłać oferty i katalogu jeden, drugi, trzeci raz, później dzwonić, próbować się umówić, bo to będzie strata czasu. A efekt może być żaden – mówi w rozmowie z DGP dyrektor marketingu Lecha Michał Lipczyński. – Pomaga natomiast to, że zadzwoni jeden kolega do drugiego, przedstawi, zaprosi na mecz czy niezobowiązujące spotkanie. Wykorzystujemy to, że mamy znajomości w różnych kręgach biznesowych i kulturalnych.
czytaj dalej >>>
To między innymi właśnie dzięki znajomości piłkarza Lecha Bartosza Bosackiego z prezesem firmy s.Oliver doszło do transakcji. Jednak nawet mimo dobrych kontaktów negocjacje klubu z potencjalnym inwestorem są bardzo żmudne i mogą się przedłużać nawet do kilkunastu miesięcy. – Szukanie sponsora dla klubu polskiej ekstraklasy to bardzo ciężka, organiczna praca, w którą trzeba włożyć dużo wysiłku, odbyć wiele rozmów i spotkań, aby osiągnąć zamierzony efekt – twierdzi Lipczyński. – Najdłuższe negocjacje, jakie prowadziłem, od momentu ich rozpoczęcia do wejścia umowy w życie trwały prawie półtora roku. Mam na myśli umowę z firmą BetClic. Szkoda tylko, że tyle pracy poszło na marne przez ustawę hazardową.
Przed inwestowaniem w polskie kluby firmy wciąż powstrzymuje strach przed konsekwencjami kryzysu. Często zdarzało się tak, że klub był już blisko zawarcia korzystnej umowy z firmą, która ostatecznie rezygnowała z transakcji w związku z restrukturyzacją. W innych przypadkach firmy obawiały się specyficznie pojmowanego lokalizmu. – Z zazdrością patrzę na Zachód, gdzie w kluby inwestuje branża spożywcza czy kosmetyczna. W Polsce takie firmy prawdopodobnie odczuwają strach przed tym, że jeśli zainwestują w klub z Białegostoku, to spadnie im sprzedaż na przykład w Krakowie – uważa Jurczewski. – Podstawą finansowania polskich klubów pozostają firmy z regionu, z którego te kluby pochodzą.
Na szczęście perspektywy są obiecujące. Wielki biznes uwierzy, że warto promować się poprzez futbol, jeśli ten futbol sam przejdzie modernizację. A właśnie taka modernizacja trwa. – Umowy między milionem a czterema milionami na razie odzwierciedlają wartość naszej ekstraklasy, i teraz nic więcej nie wywalczymy – uważa Lipczyński. – Potrzeba nam czasu, Euro 2012 i rozwiązania afery korupcyjnej, aby stworzyć wizerunek bezpiecznej i kolorowej ligi. Wtedy kluby będą mogły spokojnie siadać do rozmów z firmami i żądać więcej niż teraz.