San Marino to jeden z koszmarów reprezentacji Polski sprzed lat. Wszyscy pamiętamy rękę Jana Furtoka, który w 1993 r. tylko dzięki oszustwu zapewnił nam trzy punkty w meczu z europejskim outsiderem. Chyba nigdy nie wstydziliśmy się za naszych piłkarzy tak jak wtedy. W San Marino eliminacje do mistrzostw świata w 1994 r. wspominane są dużo lepiej. To wtedy 17 listopada 1993 r., podczas meczu z Anglią w Bolonii, piłkarz z księstwa, które jest enklawą wewnątrz takiej futbolowej potęgi jak Włochy, zapisał się w historii futbolu. Davide Gualtieri wykorzystał błąd Stuarta Pearce’a i już w ósmej sekundzie meczu pokonał Davida Seamana. Tak szybki gol to absolutny rekord, biorąc pod uwagę finały i eliminacje mistrzostw świata.
W swojej historii San Marino wygrało tylko jedno oficjalne spotkanie - 1:0 z Liechtensteinem w 2004 r., więc nawet jeśli nasi piłkarze zagrają tak słabo jak w Belfaście, to i tak powinni wygrać kilkubramkową różnicą. Może im w tym pomóc beztroskie podejście do futbolu, jakie prezentują nasi jutrzejsi goście.
>>>Beenhakker zrezygnował z Boruca
"Działacze z San Marino dzwonili do nas, żeby mecz koniecznie zorganizować w Krakowie" - opowiadał nam sekretarz generalny PZPN Zdzisław Kręcina. "Zależało im na takiej, a nie innej lokalizacji, bo chcieli zwiedzić miasto i pojechać do Auschwitz. Powiedzieliśmy im, że to niemożliwe, bo stadiony Wisły i Cracovii są właśnie remontowane. Poprosili więc o stadion w pobliżu Krakowa. Zaproponowaliśmy Kielce. Nie widzieli problemu, żeby zagrać w tym mieście" - zdradził Kręcina.
Dzięki temu PZPN pozbył się poważnego problemu. Wytyczne FIFA są takie, żeby mecze rozgrywać w miastach, w pobliżu których znajduje się międzynarodowe lotnisko. Odległość od stadionu nie powinna być większa niż 150 km. Balice spełniają ten warunek, bo leżą 120 km od Kielc. FIFA chce jednak, aby droga z lotniska na stadion nie zajmowała więcej niż dwie godziny. Tego warunku Kielce i Balice w żaden sposób nie są w stanie spełnić. Właśnie z tego powodu na Stadionie Korony nie odbył się jesienny mecz ze Słowenią.
San Marino nie robiło jednak żadnych problemów. "Po co robić zamieszanie?" - pytał trener San Marino Giampaolo Mazza. "Nie jesteśmy żadną futbolową potęgą. Grając w małym mieście, przysłużymy się promocji futbolu. Kilometry z lotniska się zgadzają, więc tematu nie ma" - zapewnił Mazza.
>>>Wciąż możemy awansować na mundial
Być może selekcjoner nie może powiedzieć inaczej. Za bliskością Krakowa opowiadał się bowiem prezydent piłkarskiej federacji San Marino Giorgio Crescentini. To właśnie on i kilku innych działaczy wybiera się na spacer po Wawelu, rynku i na wycieczkę do obozu w Oświęcimiu.
"Piłkarze i sztab szkoleniowy dziś rano prosto z Balic pojadą do Kielc. VIP-y na czele z prezydentem zostaną, zwiedzą Kraków i Auschwitz i wieczorem dołączą do drużyny" - zdradza nam Alan Gasperoni dziennikarz gazety „Lo Sportivo”.
Piłkarze traktują więc mecz poważnie. Kogo najbardziej powinniśmy się obawiać? Gwiazdą San Marino jest 32-letni Damiano Vannucci - najlepiej zarabiający piłkarz w reprezentacji. Jest właścicielem największej i najpopularniejszej siłowni w całym San Marino.
Niezłym piłkarzem jest też 27-letni obrońca Alessandro della Valle - na co dzień księgowy w firmie Del Conca zajmującej się produkcją i sprzedażą podłóg ceramicznych. Del Conca jest również głównym sponsorem reprezentacji San Marino. Bramkarz, 27-letni Federico Valentini, pracuje z kolei w banku. Reszta głównie studiuje. Z piłki utrzymują się jedynie bramkarz Aldo junior Simoncini, obrońca Matteo Vitaioli oraz napastnicy Manuel Marani i najbardziej znany piłkarz S.M. Andy Selva (8 goli w 41 meczach w reprezentacji - rekord) - jedyny piłkarz grający w Serie B (w Sassuolo). Wraca właśnie po półrocznej kontuzji więzadeł krzyżowych. W jutrzejszym meczu zagra, ale prawdopodobnie wejdzie z ławki.
"Nie obrażamy się za nazywanie nas kelnerami" - mówi Mazza. "Nawet to do nas pasuje. Kilku chłopaków dorabia sobie w restauracjach na czesne. Zmywają gary, rozwożą pizze po nocach i w weekendy. Jest w drużynie także męska niania. Fajnie, nie...?"
Tak więc biało-czerwoni strzeżcie się!