Włosi zainteresowali się ponoć Szamotulskim po meczu Legii w Pucharze UEFA przeciwko Vicenzie. W tym czasie "Szamo" zaczął robić karierę w reprezentacji Polski A. "Żarło niesamowicie" - wspomina.
"I wtedy do Warszawy przyjechali wysłannicy z Włoch, wspólna delegacja Milanu i Venezii. Do tego drugiego klubu przeszedł Kenneth Zeigbo, wiedziałem, że dostał 500 tysięcy dolarów rocznie. Układ był taki - wykupuje mnie Milan, a potem wypożycza do Venezii. No i dzwonią do mnie z Legii, mówią: - Przyjeżdżaj, Milan na Łazienkowskiej. Człowiek Romanowskiego już jedzie, sprzedajemy cię… Wchodzę, siedzi czterech panów. Usiadłem i pytam prezesa Pietruszkę wprost: - Ile dla mnie? On na to, że 180 tysięcy dolarów rocznie. No to wstałem, podałem każdemu z osobna rękę, powiedziałem "ciao" i wyszedłem" - opowiada o wydarzeniach sprzed lat Szamotulski.
"Ale ja byłem wtedy głupi! Kiedy teraz o tym myślę, to z jednej strony sam nie dowierzam, z drugiej się nawet uśmiecham. Bo kto o zdrowych zmysłach odrzuciłby propozycję z takiego klubu?" - zastanawia się bramkarz. Czy ktoś mu odpowie?