Jak się pan czuje w przededniu swojego benefisu i czy wszystko jest już zapięte na ostatni guzik?
Tomasz Kłos: Czuję się bardzo dobrze, a co do przygotowań, to jeszcze drobne rzeczy są do zrobienia, ale nie są to już sprawy bardzo istotne. Przyznam, że miałem przy organizacji tego meczu wiele pracy, zwłaszcza że zbiegło się to w czasie z walką o licencję dla ŁKS, ale ze wszystkim zdążyłem.
Trudno było namówić do przerwania wakacji i przyjazdu do Łodzi tak wielkich gwiazdorów jak Miroslav Klose i Lukas Podolski?
Nie było z tym żadnego problemu. Jak ktoś chce przyjechać, to po prostu przyjeżdża. Z obydwoma grałem kiedyś w jednym klubie - z Mirkiem w Kaiserslautern, a z Łukaszem, co prawda krótko, w FC Koeln. Myślę, że byliśmy dobrymi kolegami, dlatego chętnie przystali na moje zaproszenie i mam potwierdzenie, że zagrają w moim pożegnalnym meczu.
Jakie najprzyjemniejsze wspomnienie z boiska zachowa pan na sportową emeryturę?
Jest ich wiele. Przede wszystkim gra w reprezentacji i udział w mistrzostwach świata. W piłce klubowej nie zapomnę występu w finale Pucharu UEFA i przegranym z Bayernem finale Pucharu Niemiec.
Chyba nieprzypadkowo postanowił pan zakończyć karierę na stadionie ŁKS.
Oczywiście, że nie. Jest to pierwszy klub, w którym otrzymałem szanse na grę i rozpoczęcie przygody z piłką. Zdobyłem z nim mistrzostwo Polski, które potem udało mi się powtórzyć z Wisłą. Na stadionie ŁKS wszystko się zaczęło i tu się powinno zakończyć.
Jak pan ocenia obecne problemy łódzkiego klubu?
Uważam, że ŁKS zarówno pod względem sportowym jak i prawnym jest przygotowany do gry w ekstraklasie, co udowodnił na boisku kończąc ubiegły sezon na siódmym miejscu. Dlatego według mnie powinien w niej występować.
Żal definitywnie kończyć z futbolem, w niedzielę pojawi się łezka w oku?
Nie wiem, do niedzieli zostało jeszcze trochę czasu, ale jestem do tej myśli przyzwyczajony, bowiem nie gram już od roku. Myślę, że będzie to bardzo miły moment i możliwe, że jakaś łza może się pojawić.