ARTUR SZCZEPANIK: Lukas Podolski w Polsce to nie jest rzadki widok.

LUKAS PODOLSKI: W sumie nie. Staram się przylatywać do kraju przynajmniej dwa, trzy razy do roku. Spotykam się z rodziną, spędzam tu urlopy... Kiedy czas na to pozwala, to jestem w Polsce.

Reklama

W Warszawie jeszcze jednak pan nie był?

To prawda, jestem tu dopiero pierwszy raz. Przyjechałem wziąć udział w programie „Cafe Futbol” w Polsacie Sport. Zaraz po nagraniu jadę do Łodzi, żeby zagrać w pożegnalnym meczu Tomka Kłosa. Stolicy więc nie zobaczę, ale pewnie tu jeszcze wrócę, jak będzie okazja.

Długo zastanawiał się pan nad przyjazdem na benefis Kłosa?

Nie zastanawiałem się nawet sekundy. Kiedy zadzwonił, od razu powiedziałem mu: „Jak tylko będę miał czas i nie będą gonić mnie żadne terminy, to wsiadam w samolot i przyjeżdżam”. A że nie mam teraz żadnych meczów ani treningów, więc jestem!

Przyjaźnicie się?

Reklama

Mimo różnicy wieku, kiedy graliśmy razem w FC Koeln, od razu się polubiliśmy. Można powiedzieć, że Tomek wprowadzał mnie do drużyny. Miałem wtedy 18 lat i dopiero co trafiłem do zespołu seniorów. Tomek już trochę grał w Kolonii i był jedną z najważniejszych postaci w drużynie. Po meczu to on jako pierwszy sięgał po piwo i rozdawał butelki innym zawodnikom. A że on był z Polski tak jak ja, to nic dziwnego, że trzymaliśmy się razem. Dobre kontakty utrzymujemy do dziś.

To Kłos jako pierwszy namawiał pana na grę w reprezentacji Polski.

Nie namawiał, tylko spytał, czy chciałbym zagrać w biało-czerwonych barwach. Byłem zainteresowany, i to nawet bardzo! Niestety - powtarzałem to już wiele razy - wtedy nikt ze strony PZPN nie zainteresował się mną. Niemcy byli szybsi i bardziej konkretni. Polacy obudzili się dopiero wtedy, gdy już było za późno.

Żałuje pan czasem, że nie gra dla Polski?

Nie żałuję, bo to przecież Niemcy nauczyli mnie grać w piłkę. A że trenerzy i działacze polskiej federacji nie byli mną zainteresowani, więc czego mam żałować? Powiedziałem sobie, że trudno. I gram dla Niemiec.

A myślał pan, co by było, gdyby wybrał Polskę?

Rzeczywiście, myślałem czasem o tym. Zastanawiałem się: co by było, gdyby jednak zadzwonili, bo fajnie by było zagrać dla mojej ojczyzny. Może bym poczekał na Polskę, gdybym wiedział, że w ogóle się doczekam jakiegoś zainteresowania.

Dopiero co wrócił pan z turnee po Chinach. Reprezentacja Polski w tym czasie miała zgrupowanie w RPA i dziesięciu zawodników z różnych powodów zrezygnowało z tego wyjazdu. Czy taka sytuacja w Niemczech byłaby możliwa?

Niemcy mają dużo więcej dobrych piłkarzy niż Polska. Do Chin pojechał więc bardzo silny skład, ale zabrakło bodajże pięciu piłkarzy, którzy mieli kontuzje albo pojechali na mistrzostwa Europy do lat 21. Trener Joachim Loew zebrał jednak 18 innych silnych zawodników.

A nie myślał pan co z wczasami?

Mam trzy tygodnie wolnego, i to mi wystarczy. Tak naprawdę to teraz chciałbym znowu grać w piłkę. Dlatego cieszę się, że Tomek zaprosił mnie na swój mecz.

A cieszy się pan z powrotu do FC Koeln?

I to bardzo. Jakbym się nie cieszył, tobym nie podpisywał z nimi kontraktu.

Ale transfer z Bayernu Monachium do Kolonii to przecież krok w tył w pańskiej karierze.

Ani o milimetr. Oczywiście można tak myśleć, że jak się idzie z Champions League do 12. klubu w lidze, to jest to krok do tyłu, ale tak nie jest w moim przypadku. Ta decyzja była dla mnie naprawdę ciężka, ale postanowiłem wrócić po naprawdę głębokim namyśle. W Kolonii mam rodzinę, klub jest bardzo fajny, podobnie jak stadion, a do tego mamy najlepszych kibiców w Niemczech. Nie ma drugiego takiego klubu w Europie. W nim jest coś bardzo specyficznego.

Ale sportowo pan stracił. W tym sezonie nie zagracie nawet w europejskich pucharach.

Dla mnie najważniejsze to występować regularnie w pierwszym składzie i strzelać gole, pchnąć Koeln do przodu, żeby klub w końcu zrobił postęp. W tej chwili te sprawy są dla mnie ważniejsze niż puchary, w których już się nagrałem w Bayernie.

A nie chciał pan spróbować sił w Hiszpanii albo Anglii? Oferty przecież były.

Jestem jeszcze młody. Na razie nie spieszę się z wyjazdem za granicę. Odkładam tę decyzję na później. Na pewno jeszcze gdzieś pojadę. W tej chwili lepsza była dla mnie Kolonia.

Czemu nie udało się panu w Bayernie?

Nie udało? A kto dał mi szansę? Czy zagrałem choć raz 10 meczów z rzędu? Było mi ciężko, choć z drugiej strony wiele w Monachium zyskałem. Na treningach stykałem się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Grałem w Lidze Mistrzów, zostałem mistrzem Niemiec. A poza tym w Monachium urodził się mój syn Louis, więc na pewno Bayernu nie będę źle wspominał.

Co się stało, że w zakończonym już sezonie nie obroniliście mistrzostwa?

Nie zawsze można być mistrzem. Zabrakło nam do tytułu raptem dwóch punktów. Najważniejsze, że zdobyliśmy kwalifikację do Champions League.

FIFA zmieniła przepisy. Teraz jeśli ktoś nie grał w meczu o punkty w drużynie seniorów, to może zmienić reprezentację na inną niezależnie od wieku...

No to ten przepis mnie nie dotyczy. Mam już ponad 60 meczów w reprezentacji Niemiec, udział w mistrzostwach świata i dwa razy występowałem w mistrzostwach Europy. FIFA już mnie nie puści do Polski (śmiech).

Chodzi mi o coś innego. Co PZPN musi zrobić, żeby piłkarze, którzy są w podobnej sytuacji jak pan, np. Sebastian Boenisch z Werderu Brema, zdecydowali się na grę dla Polski, a nie Niemiec?

Sebastian to piłkarz, który mógłby być wzmocnieniem reprezentacji Polski. Jest bardzo dobry i jeszcze nie grał w pierwszej reprezentacji, więc decyzja o wyborze kraju przed nim. A jak go przekonać? To proste. Trzeba wykazać maksimum dobrej woli. Nie tylko dzwonić. Niech Leo Beenhakker poleci do Bremy i osobiście z nim porozmawia. To na pewno będzie pozytywnie odebrane. Tego brakowało w moim przypadku.