Krzysztof P. miał czyścić środowisko piłkarskie w Wielkopolsce. W środę sam znalazł się za kratkami. Zasłynął z tego, że jako obserwator wyjątkowo bezwzględnie ściągał od arbitrów haracze za dobre noty i przekręcanie meczów. "Z tego powodu mówili na niego poborca podatkowy, a jego dom określało się jako urząd skarbowy" - mówi DZIENNIKOWI osoba doskonale zorientowana w środowisku sędziowskim.

Choć od roku do Wrocławia trafiali w kajdankach kolejni arbitrzy z Poznania i okolic, nikt w Wielkopolskim ZPN nie ośmielił się wątpić w uczciwość ich przełożonego. W grudniu PZPN zarządził rozwiązanie wszystkich struktur sędziowskich i utworzenie nowych. Szefowie Wielkopolskiego ZPN jednogłośnie zdecydowali, że do oczyszczenia środowiska najlepiej nadaje się oczywiście Krzysztof P. i wybrali go na pełnomocnika do spraw sędziowskich.

"Nikt lepiej niż on nie zna naszych arbitrów. To osoba godna zaufania" - przekonywał wtedy prezes WZPN Stefan Antkowiak. Wczoraj, po zatrzymaniu P., nie miał już tak dobrego humoru. "Cóż, każdy może się pomylić. Wśród wielkopolskich sędziów i obserwatorów jest wielu uczciwych ludzi, którym możemy powierzyć funkcję pełnomocnika. Taką osobą jest choćby Marek Ryżek" - twierdzi Antkowiak. Sędzia Ryżek jest znany w środowisku jako "szofer Fryzjera".

Wojciech W. ostatnio pracował jako dyrektor sportowy w Unii Janikowo. Został zatrzymany przez policję w hotelu "Marysieńka" w Polanicy Zdroju, gdzie od tygodnia drugoligowa drużyna przygotowywała się do rundy wiosennej. "Około południa przyjechało do nas trzech policjantów w cywilu. Wytłumaczyli temu panu, że nie pójdzie z piłkarzami na popołudniowy trening" - mówi DZIENNIKOWI jedna z osób, pracujących w "Marysieńce".

"Wąs", w przeszłości trener m.in. Amiki Wronki i Lecha Poznań, przez lata żył w dobrej komitywie z Ryszardem F., "Fryzjerem". "Gdybym zaczął się wypierać znajomości z nim, od razu byłbym podejrzaną osobą. Byliśmy przyjaciółmi i wcale się tego nie wstydzę" - mówił jeszcze kilka tygodni temu trener.

Koneksje Wojciecha W. docenili trzy lata temu działacze drugoligowej wtedy Arki Gdynia. Pozyskali potężnego sponsora w postaci Prokomu. Zamarzyła im się wielka piłka, ale nie mieli pojęcia, jak się zabrać za budowę dobrej drużyny. "To był modelowy klub, na którego przykładzie można by pokazywać, jak się wyrzuca pieniądze w błoto. Mieli 4 miliony złotych budżetu. Za taką kwotę powinni rozwalić całą drugą ligę. A oni musieli zatrudnić <Wąsa>, żeby się w ogóle utrzymać" - wspomina były działacz drugoligowy.

W sezonie 2003/2004 Wojciech W. uratował Arkę przed III ligą, a rok później wziął udział w zwycięskim marszu gdynian do ekstraklasy. Był już wtedy dyrektorem sportowym, a nie trenerem. Prezes Arki Jacek M. uznał bowiem, że lepiej będzie, jeśli szkoleniowcem będzie Mirosław D., znany cudotwórca z Górnika Polkowice. "Wąs" miał działać z drugiej linii i wykorzystywać znajomości nawiązane podczas wspólnej pracy z "Fryzjerem" w Amice.

Wojciech W. i Krzysztof P. zostaną dzisiaj przesłuchani w prokuraturze. Obaj mogą mieć kilkanaście zarzutów. Wczoraj prokuratura rozszerzyła zarzuty wobec prezesa Arki Jacka M., który został zatrzymany w grudniu. Szef klubu z Gdyni miał ich do tej pory jedenaście. Wczoraj usłyszał siedemnaście kolejnych.













Reklama