Bioenergoterapia w polskim sporcie kojarzy się z czarną magią. Tymczasem nawet w Manchesterze United są ludzie, którzy pomagają zawodnikom poprzez przekazywanie energii. Teraz - być może - będą pracowali też z polską kadrą.
"Kiedy dzwonię do ludzi związanych z futbolem, przedstawiam się i zaczynam tłumaczyć, kim jestem, przerywają mi w pół zdania. „Wiem, wiem, piłkarska kadra czeka”. Kojarzą mnie z telewizyjnym programem, który przez lata prowadziłem w telewizji. Teraz jednak pomagam polskiej piłce w zupełnie inny sposób" - mówi DZIENNIKOWI Adam Gocel.
Wkrótce może być o nim naprawdę głośno - jeśli trafi do sztabu Leo Beenhakkera. Nam Gocel opowiada o swoim darze.
"Już wiele lat temu czułem, że ze mną dzieje się coś dziwnego. Wszystko przychodziło mi łatwiej niż innym. Dosłownie samo się robiło. Jako weterynarz przeprowadzałem mnóstwo operacji i mimo że nie byłem jakimś wybitnym specjalistą, to akurat po moich zabiegach zwierzęta zdrowiały w przeważającej liczbie przypadków. Przyciągałem ludzi. Dziewczyn kręciło się obok mnie co nie miara. Któregoś dnia obudziłem się rano i miałem jechać na wykład o Maroku do Tarnobrzega. „Patrz w prawą stronę” – weszło mi do ucha, kiedy tylko wstałem z łóżka i tak już przez cały dzień, nawet podczas tego wykładu... Nie wiedziałem, o co chodzi, myślałem, że dostałem fioła. W drodze powrotnej na dwupasmówce w okolicach Grójca przycisnąłem gaz i nagle z prawej strony wyłoniła się nieoświetlona betoniarka. Nie było czasu na nic, wykonałem jakiś manewr i wylądowałem w rowie. Ocknąłem się, zobaczyłem jasne światło. Pogodziłem się, że jest już po mnie i wcale nie miałem żalu. Nie byłem jednak pewien, czy jestem po tej czy po tamtej stronie. Dopiero jak wydostałem się z samochodu i wpadłem w wodę, przekonałem się, że żyję" - opowiada Gocel.
Zdałem sobie wtedy sprawę, że gonię za drobnymi rzeczami i zacząłem zastanawiać się nad życiem. Czułem, że mam możliwości, aby pomagać ludziom. Wpadł mi w ręce jakiś biuletyn o energii człowieka, dowiadywałem się, gdzie można to zbadać. Fachowcy w Biotonie, najstarszej polskiej instytucji uczącej, jak przekazywać energię, w końcu stwierdzili, że mam straszną energię. Próbowałem sprawdzić, jak to działa. W telewizji jedna z dziennikarek narzekała na ból głowy. Czekaj – powiedziałem, wziąłem ją za nadgarstek, dotknąłem do głowy. Dla picu to na początku robiłem, a ona na to, że już przeszło. Poszedłem na kurs i uświadomiłem sobie, jak to jest ciekawe" – mówi bioenergoterapeuta.
"Zacząłem praktykować. Koszykarka Krystyna Szymańska-Lara przed igrzyskami w Sydney miała wodę w kolanie i żadnych szans na wyjazd na olimpiadę. Pomogłem jej i to przez telefon. Pojechała i zadzwoniła z Australii, że będzie grać. Pięć dziesięć, sekund mojego oddziaływania i kontuzjowany bramkarz Wisły Artur Sarnat zaczął chodzić. Sarnat polecił mnie Tomkowi Frankowskiemu, któremu też pomagam, ten kolejnym reprezentantom Polski, m.in Wojtkowi Kowalewskiemu i innym, którzy nie życzą sobie, aby ujawniać ich nazwiska. Trener Mieczysław Broniszewski systematycznie wysyłał do mnie swoich graczy, m.in Wasilewskiego, Preiksaitisa, Venceviciusa. Leczyłem koszykarzy Dominika Tomczyka, Waltera Jeklina. Na bioenergoterapii można zbić fortunę. Ja traktuję swój talent bardziej jako misję" – zapewnia Gocel.
"Niektórzy sportowcy wiedzą, że to działa, ale wstydzą się przyznać nawet przed kolegami, że do mnie dzwonią. Bo mogę przekazywać energię nawet przez telefon. Inni nie wierzą. Zadzwoniłem kiedyś do prezesa Górnika Zabrze Zbigniewa Koźmińskiego, oferując swoje usługi, bo akurat przeczytałem, że miał wielu zawodników kontuzjowanych. Wysłał mnie na drzewo. – Panie, przestań mi tu pierdoły opowiadać – usłyszałem w odpowiedzi" - śmieje się Gocel. "Chętnie korzystają jednak profesorowie medycyny, przychodziło do mnie ze dwudziestu lekarzy" - przechwala się bioenergoterapeuta.
"Sir Alex Ferguson z Manchesteru United tak opryskliwy jak prezes Górnika nie był. Przysłał podziękowania z osobistym podpisem i wyjaśnił, że nie skorzysta, bo w jego klubie na stałe zatrudnionych jest trzech bioenergoterapeutów. List od niego wisi u mnie w domu na ścianie. Tak jak złoty medal pływaczki Marleny Świderskiej, która wysłała go ramach podziękowań za skuteczną pomoc. Za granicą sportowcy chętnie korzystają z takiej terapii. Kiedyś wszyscy myśleli, że Siergiej Bubka to straszny zarozumialec, bo na stadionie przed zawodami nikomu nie podaje ręki. A on po prostu był naładowany energią i nie chciał tej energii tracić" – mówi Gocel.
"Ja sam w to kiedyś nie wierzyłem, ale jak spojrzę, ilu ludzi, którzy przychodzili do mnie z nowotworami czy stwardnieniem rozsianym, spokojnie żyje, to nie mam wątpliwości. Kiedyś jeden z pacjentów zapytał mnie, czy ta energia pochodzi od Boga. Gdybym tak powiedział, to byłbym zwykłym łobuzem. To byłoby bluźnierstwo" – opowiada i... nagle przerywa.
Po chwili kończymy rozmowę: "Myślę teraz o eliminacjach mistrzostw Europy i tej niepokojąco przedłużającej się kontuzji Żurawskiego... Panowie, przepraszam już, o dwudziestej drugiej Frankowski będzie dzwonił, trzeba go trochę podładować..."