Odbywający się 9 czerwca sparing biało-czerwonych z zespołem Laurenta Blanca dla futbolowej wierchuszki miał być kolejną okazją do mocno zakrapianego spotkania na szczycie. Tuż przed meczem pewny siebie Starczewski ponoć próbował dostać się na obiekt Legii z alkoholem w samochodzie. Zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych, pracujący przy Łazienkowskiej ochroniarze uznali jednak, że zawartość auta działacza trzeba sprawdzić.
Jak wynika z naszych informacji, decyzja służb porządkowych miała nie spodobać się Starczewskiemu, który poirytowany obrotem sprawy zaczął wygrażać mężczyznom w mundurach. "Mnie się nie przeszukuje. Mogę pana zwolnić!" - krzyczał podobno zdenerwowany działacz, choć jako wiceprzewodniczący wydziału PZPN ds. bezpieczeństwa na stadionach powinien doskonale wiedzieć, że nie można wnosić alkoholu na tego typu imprezy.
Mimo wybuchu złości delegata ochroniarze pozostali nieugięci. Awantura na bramie zakończyła się niewpuszczeniem obładowanego alkoholem mężczyzny, który wszedł na stadion bez wysoko procentowych trunków. Bulwersującemu zdarzeniu przyglądała się grupa ochroniarzy oraz policjantów z Komendy Stołecznej Policji. O sprawie poinformowano także dyrektora ds. bezpieczeństwa Legii Warszawa Bogusława Błędowskiego. "Trudno mi powiedzieć coś na ten temat, bo o sprawie dowiaduję się od was. Nic o tym zajściu nie słyszałem" - utrzymuje Błędowski. Z głównym bohaterem skandalu nie udało nam się wczoraj skontaktować.