>>>Wierzcie lub nie - Leo pracuje za darmo

Scenariusz, w którym obie strony dojdą do porozumienia, znów uścisną sobie dłonie, wymienią promienne uśmiechy i przynajmniej przez chwilę będą udawać, że nie ma problemu, tym razem wydaje się już nie do powtórzenia. Sprawy zaszły tak daleko, że jakiekolwiek sygnały o pojednaniu zabrzmią wyjątkowo fałszywie. Teoretycznie wszystko jest jasne. Leo Beenhakker z różnych przyczyn nie ma już ochoty pracować w Polsce. Ostentacyjnie podjął właśnie pracę w Feyenoordzie Rotterdam, lekceważąc opinię zarządu PZPN i samego Grzegorza Laty, który na to się nie godził. Lato, podobnie jak niemal wszyscy w jego związku, ma Holendra po dziurki w nosie i nie marzy o niczym innym jak o wywaleniu go z hukiem. Teoretycznie sprawa jest banalna. Usiąść, rozwiązać kontrakt, zatrudnić nowego trenera. Tak dzieje się wszędzie na świecie. A zmiana selekcjonera po blisko trzech latach pracy nie jest oznaką żadnego cywilizacyjnego zapóźnienia. Przeciwnie, federacje o znacznie bardziej ugruntowanej renomie - jak angielska, niemiecka, włoska czy hiszpańska - robią to nawet częściej. Poza nielicznymi wyjątkami narodowi selekcjonerzy częste zwolnienia mają wpisane w charakterystykę pracy. Beenhakker przez ponad czterdzieści lat nie zagrzał nigdzie miejsca dłużej niż trzy lata. O co zatem chodzi? Przecież Holender po serii wyjątkowo perfidnych zagrywek, które wykonał, sam ogłosił na antenie TVP: "Jeśli uważacie moje zachowanie za niesubordynację, zwolnijcie mnie!".

Reklama

Chodzi oczywiście o pieniądze, a nawet więcej. O satysfakcję, którą da Beenhakkerowi fakt, że znienawidzony przez niego pracodawca będzie musiał za swój ruch, a właściwie wszelkie sprawiane mu wcześniej przykrości, słono zapłacić. Z kolei PZPN nie chce płacić nie dlatego, że nie ma funduszy (kilkaset tysięcy euro bogaty związek znalazłby bez trudu), ale właśnie dlatego, aby "bezczelnemu intruzowi" tej satysfakcji nie dać. Sprytny Leo nie podpisał oficjalnej umowy z Feyenoordem, aby PZPN nie stwarzać powodu do zwolnienia dyscyplinarnego. Siedzi w Rotterdamie, przygotowuje transfery Feyenoordu i gwiżdże na całą resztę, twierdząc, że w wolnym czasie może robić, co chce. Działacze z PZPN w knuciu intryg i tego typu rozgrywkach są jednak biegli. Szykują kontratak. Podpowiedzieli Lacie, aby ten zmusił Beenhakkera do wykonania dwunastu prac przed meczami eliminacyjnymi pod koniec marca. Jeśli Leo nie stosowałby się do napiętego harmonogramu i czmychał ukradkiem do Rotterdamu, byłby powód, aby pozbyć się go bez płacenia odszkodowania.

Kto kogo przechytrzy podczas rozwiązywania kontraktu - tylko o to grają obie strony. To przykre, ale kwestie naszego awansu do finałów mundialu w RPA i udziału Lecha w Pucharze UEFA zeszły chwilowo na dalszy plan.

>>>Listkiewicz ujawni, jak zwolnić Beenhakkera

Reklama