Prezes stołecznego klubu Leszek Miklas zakomunikował piłkarzom kilka dni temu, że od 1 kwietnia nie mają co liczyć na wspólny posiłek. Jeśli któryś z zawodników wicemistrza Polski po treningu poczuje się głodny, za skromny obiad w klubowej stołówce będzie musiał zapłacić.

Reklama

Chociaż legioniści mają jeden z najwyższych budżetów w ekstraklasie (aż 48 mln zł), w klubowej kasie każdą złotówkę przed wydaniem ogląda się z dwóch stron. W dobie oszczędności prezes Legii postanowił więc zabrać piłkarzom jeden z przywilejów.

Klubowe oszczędności nie odstraszą jednak młodych piłkarzy. "Nie mam czasu, żeby stać przy kuchni, dlatego będę płacić za obiady w klubie. Nie są takie złe, poza tym to dla mnie dosyć wygodne" - nie ukrywa Maciej Rybus.

Pozostałym zawodnikom, głównie obcokrajowcom pozostaną obiady na mieście lub.. samodzielne gotowanie. "Nie będę tęsknił za klubową stołówką. Jadłem tam maksymalnie dwa razy w miesiącu, tylko w ostateczności" - mówi "Faktowi" Miroslav Radović.

Na jakość serwowanych przy Łazienkowskiej potraw narzeka jeden z najlepszych obrońców ligi Inaki Astiz. "Lubię polską kuchnię i eksperymenty kulinarne, ale sałatki, które nam podawali, były paskudne. Normalna sałatka warzywna musi składać się z cebuli, pomidorów, oliwy z oliwek. Nie wiem, z czego robią sałatki, które podawali nam w klubie, ale wyglądały tak dziwnie, że nigdy ich nie jadłem" - wspomina Hiszpan.

>>>Więcej na eFakt.pl