W 1997 roku Widzew ze Szczęsnym w składzie pokonał na Łazienkowskiej Legie 3:2. Po meczu bramkarz łódzkiej drużyny dowiedział się, że kibole "wojskowych" planują spalić jego warszawskie mieszkanie.
Zadzwoniłem do prezesa klubu Pawelca, tłumacząc, że z jednej strony chcę pojechać do Łodzi z chłopakami świętować, a z drugiej strony bardzo bym nie chciał, żeby mi bandyci spalili chatę, a w chacie kobietę. Na to Pawelec mówi: "A to wyjątkowo dobrze trafiłeś, bo ja jestem tu w takim towarzystwie, które może dużo pomóc. To może ja oddam telefon i powiesz, Maćku, jeszcze raz to, co masz do powiedzenia?". No i oddał telefon, a ja usłyszałem: "Miller, dzień dobry, słucham panie Maćku". Wówczas Leszek Miler był ministrem spraw wewnętrznych. Jak mu zreferowałem wszystko, to powiedział "Pan spokojnie jedzie do Łodzi i się bawi, gratuluję. A o mieszkanie i kobietę może pan być spokojny, tylko mam prośbę, żeby pan ją uprzedził, że się ludzie przyjdą zameldować, więc żeby się nie bała otworzyć. I żeby wiedziała, że to ona ma zdecydować, kiedy mają odjechać: czy rano, czy za dobę, czy za tydzień". Miller obiecał, że będzie pilnowane i chuligani szybko zostaną zniechęceni. Słowa dotrzymał. Przyjechali trzej panowie trzema tajnymi autami, ale tak ustawionymi, że jak grupki przychodziły, to widziały, jak z aut wychodzą postawni ludzie i się ze sobą komunikują. Chłopcy z szalikami po półtorej doby odpuścili - opisuje na łamach serwisu sport.pl Szczęsny.